Aby zrealizować wielkie dzieło zaplanowane
przez Boga i zapowiedziane przez proroków, niezbędne było, by
Chrystus nie tylko powstał z martwych i żył na wieki, lecz aby
również Jego uczniowie dla własnej korzyści, i przez nich także
dla naszej, otrzymali jednoznaczne dowody, że Pan zmartwychwstał.
Konieczność taka była podyktowana tym, że Boski plan przewidział
wiek Ewangelii jako wiek wiary, aby wybrać szczególne klasy,
zdolne, tak jak ojciec Abraham, chodzić wiarą, a nie przez widzenie.
Lecz żeby wiara mogła być wiarą, a nie tylko łatwowiernością,
musi mieć jakieś logiczne podstawy, na których można wznieść
jej nadbudowę. I to właśnie w celu zapewnienia takiej podstawy
dla wiary nasz Pan, zanim wstąpił do Ojca, przez 40 dni po zmartwychwstaniu
pozostawał ze swoimi naśladowcami. Jak oświadcza ewangelista:
"Którym też samego siebie po męce swojej żywym stawił w
wielu niewątpliwych dowodach, przez 40 dni ukazując się i mówiąc
o królestwie Bożym" (Dzieje Ap. 1:3).
Uczniowie zdawali sobie sprawę, że mają
miejsce wielkie wydarzenia, choć nie bardzo rozumieli, w jakim
stopniu były one wielkie i doniosłe. Wiedzieli, że nie spełniły
się ich nadzieje związane z ziemskim królestwem i ich Mistrzem
jako ziemskim Panem. Mieli oni niejasną, nieokreśloną nadzieję,
że wszystko, co im powiedział w jakiś sposób się wypełni - lecz
jak, kiedy i gdzie, przekraczało ich wyobrażenie. Nie wiedzieli,
że następuje zmiana dyspensacji, że rozpoczęło się odrzucanie
Izraela według ciała i powoływanie nowego Izraela według ducha.
Nie wiedzieli, że oni sami są jednymi z pierwszych, którzy dostąpili
takiego przywileju przejścia z zależności sług Boga do pokrewieństwa
synów (Jan 1:12).
Na razie nic nie wiedzieli o duchowych
rzeczach, ponieważ nie byli jeszcze spłodzeni z Ducha Świętego
do synostwa i poznania rzeczy przyszłych (gdyż Jezus nie został
jeszcze uwielbiony) i było niemożliwe, aby święty Duch przyjęcia
ich za synów zstąpił na nich dopóki Jego ofiara za ich grzechy
nie została przedstawiona w Świątnicy Najświętszej i przyjęta
przez Ojca. Nie wiedzieli, że nowe Królestwo ma być duchowym
Królestwem i że Chrystus - jego głowa - musi w zmartwychwstaniu
przejść z warunków cielesnych do warunków duchowych, tak jak
przepowiedział, mówiąc: "Ciało i krew królestwa Bożego
odziedziczyć nie mogą". Musieli się dużo nauczyć, lecz
mieli wielkiego nauczyciela, a jak zobaczymy, Jego przygotowania
do nauczania były specjalnie dostosowane do nich jako cielesnych
ludzi, by dać im taką podstawę poznania i doświadczenia, jaka
później miała być dla nich pomocna - po spłodzeniu z Ducha w
dniu Pięćdziesiątnicy.
CHRYSTUS ZOSTAŁ OŻYWIONY W DUCHU
Apostoł informuje nas, że Chrystus był "umartwiony
ciałem, ale ożywiony duchem" (dosłownie: "w duchu").
Ponieważ słowa Apostoła są prawdziwe, ci, którzy głoszą, iż
nasz Pan powstał z martwych jako cielesna istota w czasie swego
wniebowstąpienia są w wielkim błędzie. Oczywiście, to jest widoczne,
że opacznie zrozumieli cały temat o pojednaniu, bo jeśli nasz
Pan jako człowiek Chrystus Jezus dał siebie jako okup, to w
zmartwychwstaniu nie mógł powrócić do człowieczeństwa nie unieważniając
okupu - wycofując cenę, jaką zapłacił za nasze grzechy. Myślą
Pisma Świętego jest, że tak jak człowiek zgrzeszył i został
skazany na śmierć, tak koniecznością było, żeby odkupiciel stał
się człowiekiem i oddał swoje człowieczeństwo jako cenę okupu
za Adama i jego rodzaj; Biblia nie mówi, że okup został cofnięty,
lecz że Bóg wzbudził Go z martwych jako nowe stworzenie w nowej
naturze - nie w ciele, nie w ludzkiej naturze, lecz w duchu,
jako istotę duchową (1 Piotra 3:18).
Apostoł Paweł zgadza się z świadectwem
Piotra, że Jezus został ożywiony w duchu, mówiąc, iż Jezus "pokazał
się Synem Bożym możnie, według Ducha poświęcenia, przez zmartwychwstanie"
(Rzym. 1:4). Ten sam Apostoł, opisując pierwsze zmartwychwstanie
w 1 Kor. 15:42-45 mówi: "Takci i będzie powstanie umarłych.
Bywa wsiane ciało w skazitelności, a będzie wzbudzone w nieskazitelności.
Bywa wsiane w niesławie, a będzie wzbudzone w sławie; bywa wsiane
w słabości, a będzie wzbudzone w mocy; bywa wsiane ciało cielesne,
a będzie wzbudzone ciało duchowe". Gdzie indziej Apostoł
oświadcza, że największą ambicją Kościoła było uczestniczenie
w pierwszym zmartwychwstaniu, które nazywa "jego zmartwychwstaniem"
- zmartwychwstaniem Chrystusa, zmartwychwstaniem do warunków
duchowych, które najpierw stało się udziałem naszego Pana Jezusa
i w którym mają uczestniczyć wszyscy stanowiący Jego Ciało,
Jego Oblubienicę (Filip. 3:10; Obj. 20:6).
Nie ma wątpliwości, że Apostoł w tym
opisie pierwszego zmartwychwstania chce, abyśmy zrozumieli jego
słowa tak, jak zostały przeczytane - ktokolwiek wstawia i dodaje
do Słowa Bożego i twierdzi, że bywa wsiane cielesne ciało i
wzbudzone cielesne ciało, a następnie zmienia się w ciało duchowe
- ten wypacza Pismo Święte dla własnej szkody, dla zaciemnienia
własnego zrozumienia Boskiego planu.
W tym samym kontekście Apostoł oznajmia,
że to ciało, które siejesz, nie jest ożywiane, lecz Bóg w zmartwychwstaniu
daje ciało jakie chce, każdemu nasieniu jego własne ciało -
w zmartwychwstaniu, nie po nim (1 Kor. 15:35-38). Jeśli Kościół
należy do nasienia duchowego, któremu w zmartwychwstaniu ma
być dane duchowe ciało, to Pan Jezus, Głowa Kościoła, bez wątpienia
należy do tego samego duchowego nasienia, a więc Bóg dał Jemu
w zmartwychwstaniu ciało duchowe. Podobnie w następnym wersecie
Apostoł oznajmia, iż nasz Pan stał się w zmartwychwstaniu drugim
Adamem, a kontrastując tego drugiego Adama z pierwszym, mówi:
"Stał się pierwszy człowiek Adam w duszę żywą (istota ziemska,
cielesna), ale pośledni Adam w ducha ożywiającego (istotę duchową)"
(1 Kor. 15:38-45).
Lekcja dla bezpośrednich naśladowców
Pana z konieczności miała być trudniejsza niż dla nas, ponieważ
my zostaliśmy oświeceni Duchem Świętym, dzięki czemu możemy
oceniać rzeczy duchowe. By to zrozumieć, trzeba było, aby nasz
Pan, istota duchowa, był obecny z nimi przez czterdzieści dni
- niewidzialnie, tak jak istoty duchowe zawsze pozostają niewidzialne
dla ludzi, chyba, że nastąpi cud. Oni musieli wiedzieć o Jego
zmartwychwstaniu dlatego, żeby mieli wiarę w Jego posłannictwo
i odpowiednio postępowali, tak jak On tego pragnął. Gdyby im
się objawiał w chwale swej duchowej istoty, otwierając ich oczy
na widok nadprzyrodzonej chwały (tak, jak pokazał się w wizji
Janowi na wyspie Patmos - Jego twarz niczym błyskawica, ramiona
i stopy świecące niczym roztopiona w piecu miedź), rezultatem
byłoby przestraszenie ich, a ich cielesne umysły nie byłyby
w stanie powiązać takich manifestacji z ich Panem, tak niedawno
ukrzyżowanym. W takich warunkach nie miałby też okazji udzielić
im pouczeń, gdyż z powodu strachu nie mogliby ich przyjąć.
POTRZEBA UKAZYWANIA SIĘ JEZUSA
Dlatego trzeba było, aby nasz Pan, istota
duchowa, ukazał się tak jak w dalekiej przeszłości ukazał się
Abrahamowi i Sarze, i jak na polecenie Boga przy różnych okazjach
czynili aniołowie, jako człowiek (1 Mojż. 18:2). Krok po kroku
musiał prowadzić umysły swoich najbliższych naśladowców i etap
po etapie ich myśli - od krzyża i grobu do oceny Jego obecnego
wyniesienia jako istoty duchowej, odnośnie której sam im wyjaśniał,
kontrastując ją ze swoim poprzednim stanem, "Dana mi jest
wszelka moc na niebie i na ziemi". To prowadzenie ich umysłów
musiało stopniowo skłaniać ich do przekonania, iż został "przemieniony",
że już nie był człowiekiem, już nie podlegał ludzkim warunkom,
tak jak przed śmiercią. Pamiętając o tym, nie będziemy mieli
żadnych trudności w zrozumieniu, w jaki sposób Pan udzielał
tych pouczeń w czasie czterdziestu dni różnych spotkań ze swoimi
naśladowcami.
Maria Magdalena była pierwszą zaszczyconą,
której Pan się objawił. Uczeni powszechnie dochodzą do wniosku,
iż błędem jest przypuszczenie, że Maria Magdalena kiedykolwiek
była nieczystą kobietą i utożsamianie jej z niewiastą z Galilei,
która w domu faryzeusza łzami omyła stopy naszego Pana i osuszyła
je włosami, o której opis mówi jako o "grzesznej".
Uważa się obecnie, iż imię Magdalena
oznacza, że kobieta ta pochodziła z Magdala, miasteczka nad
Morzem Galilejskim. Wielu sądzi, iż była niewiastą zamożną.
Tak czy inaczej, według opisu biblijnego, Maria Magdalena była
cudem łaski, gdyż jest wyraźnie powiedziane (Łuk. 8:2), iż była
opętaną przez siedem złych duchów, które Pan wypędził. Są dowody
na to, iż bardzo szanowała swego dobroczyńcę i ceniła przywilej
chodzenia z Nim dokądkolwiek się udawał. Nie tylko przybyła
z Galilei do Judei, ale w chwili śmierci była blisko krzyża,
a rankiem w dniu zmartwychwstania pierwsza przy grobie - "gdy
jeszcze było ciemno" (Jan 20:1). Taka miłość i oddanie
godne są uwagi każdego szczerego serca, a z pewnością także
i naśladowania przez tych, którzy z rąk Pana przyjmują duchowe
łaski - odpuszczenie, pojednanie, ducha zdrowego zmysłu, nowe
nadzieje i aspiracje itp.
By zharmonizować różne opisy, musimy
założyć, że niewiasty, którym zalecono balsamowanie ciała naszego
Pana mieszkały w różnych częściach miasta i nie wszystkie przybyły
o tej samej godzinie. Maria Magdalena była pierwszą i gdy stwierdziła,
że grób jest pusty, pośpieszyła i poszukała najpierw Piotra,
a potem Jana. Obydwaj natychmiast pobiegli do grobu, a Maria
prawdopodobnie trochę wolniej podążała do tego samego miejsca,
dokąd przybyła wtedy, gdy inni już poszli. To podczas tej drugiej
wizyty Pan objawił się jej. Płakała, a potem pochyliła się,
by spojrzeć przez wąski otwór wejściowy (być może, aby raz jeszcze
upewnić się, czy jest pusty) i wtedy po raz pierwszy ujrzała
dwóch aniołów w bieli, którzy zapytali ją o powód smutku. Aniołowie
niewątpliwie byli tam podczas jej poprzedniej wizyty, lecz ona
ich nie widziała, gdyż woleli się nie "ukazywać".
Pismo Święte zapewnia nas, mówiąc: "Izali wszyscy nie są
duchami usługującymi, którzy na posługę bywają posłani dla tych,
którzy zbawienie odziedziczyć mają?" (Żyd. 1:14). A także:
"Zatacza obóz anioł Pański około tych, którzy się go boją,
i wyrywa ich" (Psalm 34:8).
Bez wątpienia święci aniołowie opiekowali
się nie tylko ciałem naszego Pana, lecz także Jego osieroconymi
naśladowcami; a teraz (tak jak przy innych okazjach) niektórzy
z nich ukazali się - ukazali się, ponieważ nie mogli być widziani
bez ukazania się, bez cudu; ukazali się jako "młodzieńcy",
choć nie byli ludźmi, lecz aniołami; nie cielesnymi, lecz duchowymi
istotami, które na pewien czas przyjęły ludzkie ciała, aby mogły
wykonać niezbędną posługę. Łuk. 24:4 o tych aniołach, ukazujących
się jako ludzie mówi jako o ubranych w świetliste szaty, tak
by nie rozumiano, że to są ludzie, lecz od razu mogli być rozpoznani
jako niebiańscy posłańcy. Gdy nasz zmartwychwstały Pan jako
"duch ożywiający" (1 Kor. 15:45) podobnie "ukazał
się" w ciele, by zbliżyć się do swoich naśladowców, nie
ukazał się w świetlistych szatach, lecz zwykłym stroju, dobranym
tak, aby miał tym lepszą okazję udzielenia pouczeń, których
Jego naśladowcy potrzebowali.
JEZUS UKAZAŁ SIĘ JAKO OGRODNIK
Słowa aniołów do Marii miały na celu ukojenie
jej smutku, gdyż ich słowa nie przejawiały żadnego smutku, a
ich pytania sugerowały, że ona nie ma ku temu żadnych powodów.
Wtedy to, coś zwróciło uwagę Marii, która odwracając się zauważyła
w pobliżu jeszcze jedną osobę, najprawdopodobniej w zwykłym
stroju, którą wzięła za sługę Józefa z Arimatii, właściciela
ogrodu - za jego ogrodnika. W pewnym sensie uważała, że narusza
cudze prawa i zakładając, że już dłużej nie chciano ciała naszego
Pana w grobowcu bogatego człowieka, zapytała, dokąd został zabrany,
aby mogła podjąć właściwe kroki i zatroszczyć się o Jego ponowny
pogrzeb.
Wtedy Jezus (gdyż to On "ukazał
się" w postaci ogrodnika) wymówił jej imię: "Mario!"
Od razu rozpoznała ten głos, i wołając: "Mistrzu, Nauczycielu!",
upadła do Jego stóp, prawdopodobnie ściskając je, jak gdyby
bała się, że jeśli Go puści, już nigdy nie będzie miała okazji
ponownego dotknięcia Jego błogosławionej osoby. Słowa naszego
Pana: "Nie dotykaj się mnie, ale idź do braci moich, a
powiedz im", mogą być lepiej oddane następująco: Nie pozostawaj
przy mnie itd., ponieważ jeszcze nie wstąpiłem do mego Ojca;
zanim odejdę, pozostanę tutaj jeszcze chwilę, lecz twoja wielka
szansa trwania przy mnie i ufania mi nadejdzie wtedy, gdy przedstawię
cię Ojcu, a On przyjmie wielką ofiarę pojednania za grzechy,
której właśnie dokonałem na Kalwarii.
Dotknięcie Marii nie mogło wyrządzić
naszemu Panu żadnej szkody, gdyż jak dowodzi historia, później
inni Go dotykali. Nasz Pan chciał jednak odprowadzić umysł Marii
od trwania przy Nim tylko w ciele i zwrócić uwagę na wyższe
związki wzajemne oraz zażyłość serca i ducha, jakie były teraz
możliwe nie tylko dla niej, lecz wszystkich Jego naśladowców,
nie tylko wtedy, ale już zawsze od tamtej pory. Lud Pański może
być napominany w sposób duchowy nie tylko do "spoglądania
na Jezusa", autora i dokończyciela naszej wiary, lecz także
do "dotykania się Jezusa", i przez wiarę do złożenia
swoich rąk w Jego ręce, aby mógł nas prowadzić w pielgrzymskiej
podróży na wąskiej drodze, dopóki nas nie wyzwoli.
Nasz Pan przekazał Marii wiadomość,
służbę do wykonania, i tak jest z wszystkimi, którzy miłują
Pana, szukają i znajdują Go: nie mają tylko sami cieszyć się
Nim, lecz dane im jest polecenie w Jego służbie na rzecz braci.
Wydaje się to tak prawdziwe dzisiaj, jak zawsze. Nawiasem mówiąc,
jest to drugi przypadek, kiedy nasz Pan zwrócił się do uczniów
jako do "braci", ze wszystkim tym, co to słowo oznacza
w zakresie społeczności i przynależności wszystkich jako dzieci
do jednego Ojca (Mat. 12:48). Teraz podkreślał ten związek przez
powoływanie się na Ojca jako swego Ojca i ich Ojca, swego Boga
i ich Boga. Jak bliskimi naszemu Panu czyni to nas w zakresie
społeczności i pokrewieństwa, nie przez obniżanie Jego pozycji,
lecz przez uświadomienie Jego wielkiego wyniesienia, ponad aniołów,
księstwa i moce i "nad wszelkie imię, które się mianuje"
(Efez. 1:21). Podnosi to nas i przez wiarę pozwala nam uważać
siebie za takich, za jakich uznaje nas Pan - za "braci".
Maria odeszła ze swym radosnym posłannictwem
i niewątpliwie była bardziej szczęśliwą przekazując je, niż
gdyby pozwolono jej pozostać przy Panu, przy którym radowałaby
się swą znajomością trochę samolubnie. Odnalezienie Pana żywego,
podczas gdy uważała Go za martwego było dla Marii taką radością,
jaką wyraził Apostoł Piotr, gdy powiedział: "Błogosławiony
niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który
według wielkiego miłosierdzia swego odrodził nas ku nadziei
żywej przez zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa od umarłych"
(1 Piotra 1:3).
Z własnego doświadczenia w takich sprawach
możemy trafnie przypuszczać, że za każdym razem, gdy Maria opowiadała
tę dobrą nowinę innym i radowała także ich serca, dawało to
jej nową radość. Mistrz podobnie wysyła wszystkich, którzy wierzą,
że jest On "żyjący"; "a był umarły, a oto jest
żywy na wieki wieków", aby poszli i opowiadali innym o
tym wspaniałym fakcie, że mamy żyjącego Zbawiciela, którego
miłość i troska obejmuje wszystkie sprawy naszego życia, który
nie tylko jest pełen sympatii i współczucia, lecz jest w stanie
także wspomagać tych, którzy są kuszeni, którzy są na próbie
i znajdują się w różnych utrapieniach. Jest tym Jedynym, który
jest zdolny doprowadzić nas do stanowiska zwycięzców, udzielać
nam sił do znoszenia trudów i który już niebawem weźmie wszystkich
wiernych do siebie.
- artykuł zaczerpnięty z miesięcznika
religijnego "Sztandar Biblijny" nr 87.
|