Ogród Getsemański nie był dzikim gajem ani
ogólnie dostępnym ogrodem, lecz sadem oliwnym. Wydaje się, że
nazwa wskazuje, iż na tym terenie znajdowała się prasa do odciągania
oliwy z oliwek. Wydaje się oczywiste, że posiadłość ta była
pod nadzorem któregoś z przyjaciół Jezusa i że On oraz uczniowie
dobrze znali to miejsce, do którego udali się po spożyciu Pamiątkowej
Wieczerzy. Ten teren, obecnie wskazywany jako ogród Getsemane,
leży niecały kilometr od muru Jerozolimy i zawiera kilka niezwykle
starych oliwek, a sam ogród jest pod opieką pewnych mnichów,
którzy mieszkają w pobliżu.
Gdy nasz Pan i Jego jedenastu uczniów
stanęli u wejścia do ogrodu, czy sadu, Jezus pozostawił tam
ośmiu z nich jako coś w rodzaju zewnętrznej straży, zabierając
ze sobą trzech ulubionych - Piotra, Jakuba i Jana, trzech, którzy
przy różnych okazjach byli podobnie wyróżniani, np. przy okazji
wizyty u córki Jaira (Łuk. 8:51). Ci sami trzej uczniowie, którzy
byli świadkami "wizji" na Górze Przemienienia (Mat.
17:1-9). Chociaż Jezus miłował wszystkich swoich uczniów, ci
trzej byli Mu szczególnie drodzy, prawdopodobnie z powodu ich
niezwykłej gorliwości i miłości do Niego. W tej sytuacji nawet
oni, Jego szczególnie bliscy uczniowie, nie mogli w pełni ani
Jemu współczuć, ani przeniknąć ciężaru próby, jaki obarczał
serce naszego Pana, dlatego pozostawił ich i odszedł dalej,
aby pogrążyć się w modlitwie do Ojca.
Wszystkie opisy tego wydarzenia wzięte
jako całość, szczególnie w świetle oryginalnego tekstu greckiego,
wskazują, że w tym czasie z wielką siłą ogarnęła naszego Pana
pełna smutku samotność i ból. Będąc z uczniami, bez wątpienia
dla ich dobra, starał się być pogodny i udzielić im niezbędnych
lekcji, przygotowując ich na próby, które przyjdą na nich. Lecz
teraz, po zrobieniu dla nich wszystkiego, co było w Jego mocy
i udaniu się w samotności do Ojca, skoncentrował swoje myśli
na sobie i swoim pokrewieństwie z Ojcem oraz na sprawach zewnętrznych,
na publicznej hańbie procesu i skazaniu Go jako bluźniercy i
buntownika, a także na pogardliwej parodii procesu i jeszcze
dalej, na publicznej egzekucji między dwoma złoczyńcami. To
wszystko, stając teraz wyraźnie przed Jego umysłem, było wystarczającym
powodem udręki, bólu, głębokiego przenikliwego smutku, jaki
Go przygnębiał.
Rozważając sprawę cierpień naszego Pana
warto przy tej okazji pamiętać, że delikatność Jego doskonałego
organizmu - nieskażonego, niesplamionego grzechem, niezdegradowanego,
nieprzytępionego procesem umierania - była o wiele bardziej
wrażliwa na ból i smutek owej chwili, niż mogłaby być u kogokolwiek
z upadłego rodzaju ludzkiego. W niesprzyjających warunkach,
im ktoś ma doskonalsze uczucia i cechy, odczuwa tym większy
ból. Prowodyr chuliganów mógłby nawet się szczycić faktem aresztowania
i przejażdżki radiowozem, podczas gdy dla dystyngowanej osoby
przeżycie takie byłoby straszne. Weźmy inną ilustrację: doskonale
wykształcony muzyk, mając dobrze rozwinięty słuch, odczułby
zakłócenie sprawiające jemu ból z powodu nieharmonijnej nuty,
która mogłaby w ogóle nie być zauważona przez osobę o mniejszym
muzycznym talencie. Możemy sobie nawet wyobrazić, że jeden z
buntowniczych złoczyńców ukrzyżowanych obok naszego Pana mógłby
szczycić się swą śmiercią jako triumfem, gdyby nad jego głową
widniały takie słowa, jakie znalazły się nad głową naszego Pana:
"To jest król żydowski". Nam oczywiście jest trudno
ocenić doskonałość, gdyż ani my sami, ani nikt, z kim mamy do
czynienia nie jest doskonały, ale powtarzamy, że na pewno jest
prawdą, iż doskonały organizm naszego Pana cierpiał o wiele
bardziej niż w takich samych warunkach mógł cierpieć którykolwiek
z Jego naśladowców.
Był jednak jeszcze inny powód, i to
główny, dla którego Jezus smucił się przy tej okazji do takiego
stopnia, że Jego śmiertelna męka stała się bardzo dotkliwą,
wywołując krwawy pot. Tym drugim powodem była świadomość własnego
położenia w zależności od Boga i przymierza, pod którym składał
swoją ofiarę. Aby wypełnić wolę Ojca, opuścił niebiańską chwałę,
zniżył się nawet poniżej aniołów, aby przyjąć ludzką postać
i naturę, żeby z łaski Bożej mógł odkupić Adama, a odkupując
jego, odkupić rodzaj ludzki potępiony w nim. Nasz Pan miał przyjemność,
tak, znajdował "rozkosz" w swym samoponiżeniu, jak
to jest napisane: "Abym czynił wolę twoją, Boże mój! pragnę,
albowiem zakon twój jest w pośrodku wnętrzności moich"
(Psalm 40:9). To właśnie ten duch doprowadził naszego Pana do
pełnego poświęcenia się na śmierć, gdy tylko ukończył trzydzieści
lat i mógł właściwie przedstawić się jako nasza ofiara za grzech.
Te same łaski, miłość i gorliwość, strzegły Go w wierności w
czasie tych wszystkich lat Jego służby, umożliwiając Jemu traktować
wszystkie życiowe doświadczenia i wszelkie sprzeciwiania się
grzeszników jako lekkie cierpienia (Żyd. 12:3), zdawał sobie
bowiem sprawę, że wykonuje wolę Ojca.
Dlaczego zatem przy samym końcu swej
misji, gdy już powiedział uczniom o zbliżającej się śmierci
i wyjaśnił, że będzie zlekceważony przez najwyższych kapłanów
i starszych i ukrzyżowany (Mat. 16:21), dlaczego wbrew tej całej
wiedzy, ufności, pełnego miłości posłuszeństwa, wierności ślubowi
poświęcenia aż do śmierci, nasz Pan doświadczył tak strasznej
próby w ogrodzie Getsemane?
Słowa Apostoła Pawła wyjaśniają tę sytuację,
gdy mówi, że Jezus "modlitwy i uniżone prośby do tego,
który go mógł zachować od śmierci, z wołaniem wielkim i ze łzami
ofiarował" (Żyd. 5:7). Lecz inni również umierali, stawiali
czoła śmierci w takiej samej lub jeszcze okropniejszej formie,
i czynili to ze spokojem. Dlaczego nasz Pan się załamał w głębokim
smutku i w takim wielkim wołaniu, że doprowadziły do krwawego
potu? Odpowiadamy, że dla Niego śmierć była zupełnie czymś innym
niż jest dla nas. My w dziewięćdziesięciu procentach już jesteśmy
martwi, a może jeszcze gorzej, z powodu naszych niedoskonałości,
naszego udziału w upadku, który obezwładnił nasze wszystkie
uczucia, umysłowe, moralne i fizyczne, i który czyni nas niezdolnymi
do oceny życia w jego najwyższym, najlepszym i naczelnym znaczeniu.
Lecz inaczej było z naszym Panem. "W
nim był żywot" - doskonałość życia. To prawda, że przez
trzy i pół roku kładł swoje życie w ofierze, używając go do
głoszenia prawdy, a szczególnie do leczenia tłumów chorych,
gdy moc, czyli żywotność uchodziła z Niego i leczyła ich wszystkich
(Łuk. 6:19). To z pewnością osłabiało Jego stan i siły fizyczne,
lecz bez wątpienia umysłowo nadal był pełen energii, życia,
doskonałości. Poza tym nasze doświadczenia ze śmiercią i oczekiwanie
śmierci skłaniają nas do traktowania jej jako pewnik, który
nastąpi wcześniej czy później. Doświadczenia naszego Pana, wprost
przeciwnie, były związane z życiem, gdyż przez wieki, dla nas
niepojęte, przebywał z Ojcem i świętymi aniołami, ciesząc się
doskonałością niekończącego się życia, a Jego doświadczenia
z umierającymi ludźmi trwały zaledwie kilka krótkich lat i dlatego
dla Jezusa śmierć miała zupełnie inne znaczenie, niż ma dla
umierającego rodzaju ludzkiego.
Ale było jeszcze coś więcej, dużo więcej
niż to. Poganie mają nadzieję przyszłego życia opartą na tradycjach
swoich przodków, lud Boży ma nadzieję zmartwychwstania opartą
na Boskiej obietnicy i zagwarantowaną mu przez zasługę Chrystusowej
ofiary, a jaką nadzieję miał Jezus. On nie mógł podzielać nadziei
pogan, że umarli naprawdę nie umarli, gdyż wiedział, że jest
odwrotnie. On nie mógł podzielać nadziei w odkupienie i powstanie
przez zasługę kogoś innego. Dlatego jedyna nadzieja Chrystusa
tkwiła w tym, że Jego całe życie, od momentu poświęcenia aż
do końca, było absolutnie doskonałe, bez skazy w oczach sprawiedliwości,
w oczach Niebiańskiego Ojca.
To właśnie wtedy, gdy był sam, przygniótł
Go ten okropny strach: Czy był doskonały w każdej myśli, słowie
i czynie? Czy zupełnie zadowolił Ojca? Czy następnego dnia,
z takim wzdraganiem się przed hańbą i sromotą, jakie miał przeżyć
z powodu swej doskonałości, będzie w stanie niezachwianie wypełnić
swoją część? Czy w rezultacie zostanie uznany przez Ojca za
godnego, aby powstał z martwych trzeciego dnia? A jeśli zawiódł
lub zawiedzie, choćby w bardzo drobnym szczególe, i w ten sposób
zostałby uznany za niegodnego zmartwychwstania, a więc zostałby
unicestwiony i nigdy więcej nie zobaczyłby Ojca? Nic dziwnego,
że te doniosłe sprawy trapiły serce naszego drogiego Odkupiciela
ze smutkiem nie do pokonania, tak, że "wołanie wielkie
ze łzami" zanosił do Tego, który mógł zachować Go od śmierci
- przez zmartwychwstanie.
Mateusz powiada, że modlił się, iż "jeśli
można, niech mię ten kielich minie", Marek mówi, że modlił
się, iż "wszystko dla ciebie jest możliwe", Łukasz
napisał "jeśli chcesz" - a to wszystko sprowadza się
do tego, że nasz Pan niezmiernie się bał o siebie samego, bał
się, że może zrobić jakiś fałszywy krok i w ten sposób zniszczyć
cały Boski plan, którego wykonania posłusznie się podjął i jak
dotąd wiernie wypełniał. Najwyraźniej śmierć, w każdej postaci,
byłaby wystarczającą jako okup za nieposłuszeństwo pierwszego
Adama, czyniąc zadość jego karze śmierci, lecz Ojcu podobało
się poddać swojego Syna, Odkupiciela, najsurowszej ze wszystkich
prób, nie szczędząc Jemu hańby, wstydu krzyża. Pytanie naszego
Pana brzmiało: Czy będzie mógł to znieść? lub czy byłoby możliwe,
by Ojciec coś zmienił nie szkodząc Boskiemu planowi ani wielkiemu
dziełu, jakie było dokonywane. Słowa naszego Pana: "Nie
jako ja chcę, ale jako ty" świadczą o niezbędnej podległości.
ON ZOSTAŁ WYSŁUCHANY W TYM, CZEGO SIĘ BAŁ
Apostoł oznajmia, że nasz Pan został wysłuchany,
to znaczy otrzymał odpowiedź w sprawie, jakiej się bał - odnośnie
śmierci na krzyżu i powrotu do życia. Na modlitwy o pomoc lub
uwolnienie od takich dolegliwości mogą być udzielone następujące
dwa rodzaje odpowiedzi: Ojciec może usunąć niepokojącą przyczynę
lub nas tak wzmocnić, że będziemy w stanie całkowicie ją pokonać.
W postępowaniu z nami, jak i z naszym Mistrzem, Ojciec zwykle
wybiera to drugie rozwiązanie, udzielając nam pokoju i siły
przez zapewnienia zawarte w Jego Słowie.
Czytamy wiec o Jezusie, że anioł z nieba
ukazał się Jemu, dodając sił (Łuk. 22:43). Nie wiemy jakie posłannictwo
przyniósł ten anioł naszemu drogiemu Odkupicielowi w Jego godzinie
samotności i ogromnego smutku, lecz dla nas to nie jest konieczne,
nam powinno wystarczyć to, że wiemy, iż Ojciec odpowiedział
na Jego modlitwę, że Jezus został wysłuchany odnośnie tego,
czego się bał, że cały smutek ustąpił, że od tego czasu w sercu
naszego drogiego Odkupiciela panował spokój, tak że we wszystkich
niezmiernie trudnych wydarzeniach i wypadkach tamtej nocy i
następnego dnia był najspokojniejszy i najbardziej opanowany
ze wszystkich ludzi. Możemy się domyślać, że Ojciec zapewnił
Go przez anioła, że On ma Boską łaskę, że aż do tej chwili był
wierny, że cieszy się uśmiechem Ojca i że będzie w stanie całkowicie
sprostać, gdy przyjdzie na to czas, wszystkim potrzebom owej
godziny czekającego Go procesu. Nic dziwnego, że po zapewnieniu
o aprobacie Ojca smutek pierzchnął, nic dziwnego, że do serca
drogiego Odkupiciela wstąpiła nadzieja, radość, miłość i pokój;
powrócił do uczniów przygotowany na wydarzenia, które jak wiedział,
miały się wydarzyć.
"BÓJMYŻ SIĘ TEDY"
Dobrze jest, gdy lud Pana stara się żyć radośnie,
zawsze składając podziękowania Ojcu za wszystko i radując się,
że są uważani za godnych znoszenia wstydu itp. dla sprawy Chrystusa.
Lecz jak stwierdza Psalmista (Psalm 2:11), radujmy się z bojaźnią,
niech nasze radowanie nie będzie lekkomyślne, samozadowoleniem,
mogące nas zwieść i usidlić, lecz niech będzie w Tym, który
nas umiłował, położył za nas swoje życie i jest zawsze obecny
przy nas jako nasz najlepszy Przyjaciel i najprawdziwszy Przewodnik.
Radujmy się nie poczuciem własnej siły, odwagi i mądrości, lecz
faktem, że mamy Zbawiciela, i to wielkiego Zbawiciela, który
jest w stanie wyzwolić do końca wszystkich tych, którzy przychodzą
do Ojca przez Niego. W ten sposób On zawsze może być naszą siłą,
naszą ufnością, naszą tarczą, naszym puklerzem, szczególnie
w trudnych doświadczeniach.
O naszym Panu czytamy: "Prasę tłoczyłem
ja sam, a nikt z ludu nie był ze mną" (Izajasz 63:3). W
Jego najsmutniejszej godzinie, kiedy najbardziej potrzebował
pokrzepienia i pocieszenia, nawet najbliżsi i najdrożsi z Jego
ziemskich przyjaciół nie byli w stanie wniknąć w Jego uczucia
i w pełni z Nim współczuć. Jakże inaczej jest z nami! My nie
różnimy się tak bardzo od innych, aby nie potrafili oni w dużym
stopniu zrozumieć naszych radości i smutków, nadziei i obaw,
jeśliby tylko im dano tego samego Ducha i uczono w tej samej
szkole Chrystusowej. W naszym przypadku rada i głębokie zrozumienie
współuczniów są zarówno możliwe, jak i właściwe. Właśnie to
jest Boskie postanowienie przedstawione w Piśmie Świętym, które
zapewnia nas, iż Pan pragnie, abyśmy pocieszali się wzajemnie
i budowali w "świętej wierze" (Juda 20). Niemniej
jednak, nigdy nie powinniśmy zaniedbywać przywileju łączności
duchowej z naszym Ojcem i uwielbionym Panem podczas modlitwy
(1 Jana 1:3). Bez wzglądu na to, jakie moglibyśmy mieć ziemskie
towarzystwo, nigdy nie należy nie doceniać ani zapominać o społeczności
z Nim. Bóg niekiedy posyła swych aniołów, aby nas pocieszyli,
zapewnili nas o Jego miłości i wskazali nam pewność naszej ufności,
naszej nadziei. Lecz nie ma już więcej potrzeby posyłania niebiańskiego
posłannika, gdyż Pan już ma na ziemi pewnych aniołów, tzn. posłanników
- wiernych sług, napełnionych Duchem i miłością Mistrza zawsze
gotowych i chętnych do wypowiedzenia uprzejmego słowa, zawiązywania
złamanych serc, nalewania oliwy i wina pociechy i radości, w
każdy sposób reprezentowania nam samego Mistrza (Izajasz 61:1-3).
Cóż za radość przychodzi niekiedy z takich sług, jakie błogosławieństwa
otrzymujemy w ten sposób i jaki mamy przywilej, by Pan użył
nas, kiedy nadarzy się okazja, jako swoich sług radości, pokoju
i błogosławieństwa wobec współbraci! Czuwajmy, by żadna taka
okazja nie ominęła nas.
Apostoł daje nam do zrozumienia, że
powinniśmy bać się tego samego, czego bał się Jezus: "Bójmyż
się tedy, aby snać zaniedbawszy obietnicy o wejściu do odpocznienia
jego, nie zdał się kto z was upośledzony" (Żyd. 4:1). Oczy
naszego zrozumienia zostały nam, jako uczniom Jezusa, w pewnym
stopniu otworzone, abyśmy mogli ujrzeć wielkość i piękno rzeczy,
jakie Bóg przewidział dla tych, którzy kochają Go najwyższą
miłością (Psalm 25:14; 1 Kor. 2:9; Efez. 2:7). Musimy jednak
uświadomić sobie, że uzyskanie przez nas wiecznego życia na
stanowisku łaski w Królestwie, do którego zostaliśmy zaproszeni,
zależy od bojowania "dobrego boju wiary" (1 Tym. 6:12),
wiernego wytrwania aż do końca (Mat. 24:13). Wiemy o tym i jesteśmy
pewni, że jeśli będziemy wierni On udzieli nam nagrody, gdyż
"wierny jest ten, który obiecał". Jeśli będziemy niewierni,
wiemy, że nie dostaniemy tej nagrody. Jakimi osobami zatem powinniśmy
być w takich warunkach? Bójmy się utraty takiej wspaniałej perspektywy
chwały i czci w Królestwie w tym znaczeniu, że stale będziemy
się starać, aby wypełniać nasze przymierze, pozostając w miłości
naszego Ojca oraz łasce i uśmiechu naszego Odkupiciela. Wszyscy,
którzy w ten sposób ostrożnie chodzą, mogą przechodzić chwile,
w których doświadczą czegoś w rodzaju cieni samotności Getsemane
w celu ich wypróbowania, doświadczenia, w celu rozwinięcia w
nich odpowiedniej bojaźni niezbędnej do pełni wiedzy, do oceny
sytuacji i wierności.
"NIE ŚPIJMY"
W czasie tej godziny natężonej umysłowej
agonii nasz Pan wielokrotnie się modlił, a w międzyczasie przychodził
do uczniów pragnąc, niewątpliwie, tyle współczucia, ile byliby
w stanie dać, lecz zastawał ich śpiących, gdyż ich oczy były
ciężkie ze znużenia i smutku (Mat. 26:43; Łuk. 22:45). Było
około północy, oni dzielili Jego smutek, lecz nie byli w stanie
właściwie go ocenić. Mistrz zganił ich, prawdopodobnie szczególnie
Piotra, gdy powiedział: "Takżescie nie mogli przez jedną
godzinę czuć ze mną? Czujcież a módlcie się, abyście nie weszli
w pokuszenie". Szlachetny, lecz impulsywny Piotr na krótko
przedtem deklarował Panu: "Choćby się wszyscy zgorszyli
z ciebie, ale ja się nigdy nie zgorszę". Już wtedy miał
miecz, którego użył później w obronie Pana. Nie zdawał sobie
jednak sprawy z wagi tamtej chwili, nie wiedział, tak jak wiedział
Mistrz, jak poważne i jak bliskie były próby, nie wiedział też,
jak bliskie wypełnienia są słowa Mistrza "pierwej niż kur
dwakroć zapieje, trzykroć się mnie zaprzesz" (Marek 14:72).
O, gdyby Piotr, tak jak Mistrz, zdawał sobie sprawę z bliskości
prób, jakże, bez wątpienia, byłby czujny!
Czy tak samo nie jest dzisiaj z nami?
Czy jako lud Pana nie znajdujemy się obecnie w "wielkim
ucisku" (Mat. 24:21), w szczególnych próbach? "Albowiem
przyszedł dzień on wielki gniewu jego, i któż się ostać może?"
(Obj. 6:17). Jeszcze większe próby są przed nami.
W jaki sposób jesteśmy przygotowani
na ciężkie doświadczenia? Śpimy, czy też zwracamy uwagę na słowa
Apostoła (1 Tes. 5:6): "Przeto nie śpijmy jako i insi,
ale czujmy i bądźmy trzeźwi"? Ci, którzy śpią, śpią w nocy,
lecz my, którzy należymy do dnia powinniśmy czuwać, być trzeźwi,
przyodziani w pełną zbroję Bożą, tak abyśmy mogli ostać się
w tym złym dniu (Efez. 6:11-18), w czasie próby, jakiej już
podlegamy, i w jeszcze sroższych próbach, jakie będą naszym
udziałem w niedalekiej przyszłości.
To, jak odważni się okażemy w naszej
godzinie próby, w dużej mierze będzie zależeć prawdopodobnie
od postępowania za przykładem Mistrza, a przede wszystkim od
zdobycia zupełnego przekonania, że mamy Boską aprobatę. Nie
unikajmy wówczas momentu Getsemane, jeśli z Pańskiej opatrzności
stanie się on naszym udziałem, lecz także z wielkim wołaniem
i łzami spoglądajmy na Tego, który przez wspaniałe zmartwychwstanie
może nas zbawić od śmierci, i pamiętajmy, że mamy Orędownika,
pomocnika (1 Jana 2:1). Pan jest naszym aniołem, który przekazuje
nam posłannictwo Ojca, mówiąc, że jeśli będziemy trwać w Jego
miłości, ostatecznie wszystko będzie dobrze, i że On jest w
stanie i chce uczynić nas zwycięzcami, nadającymi się do zaszczytnego
miejsca w Jego Królestwie (2 Tym. 2:20; Jakub 2:5).
"DUCH JEST OCHOTNY, ALE CIAŁO MDŁE"
Taki był komentarz naszego drogiego Odkupiciela
o Jego uczniach. Doceniał fakt, że w sercu pozostawali Jemu
wierni, nie zapominał o tym, że opuścili wszystko, by stać się
Jego naśladowcami. On nie jest srogim Panem, przeciwnie, zawsze
jest gotowy przyjąć intencje naszych serc, nawet tam, gdzie
ciało nie może zbliżyć się do doskonałego wzorca. Dlatego Jego
słowa "śpijcie już i odpoczywajcie" z pewnością nie
były uszczypliwe, lecz wskazywały, że istotnie pragnął, by odpoczęli
trochę, wzmocnili się przed ciężkimi doświadczeniami zbliżającego
się dnia. Lecz niedługo odpoczywali do nadejścia próby. Niebawem
przybył Judasz, prowadząc tłum szukający Jezusa, nie rzymskich
żołnierzy, lecz pospólstwo, tłum ciekawskich ze sługami najwyższego
kapłana, który był także sędzią. To właśnie urzędnicy świątynni,
zaimprowizowany oddział szeryfa, naszli Jezusa w ogrodzie i
aresztowali nocą, obawiając się, że aresztowanie za dnia mogłoby
wywołać zamieszki w czasie, kiedy miasto pełne było odwiedzających
z okazji święta paschy i kiedy to raczej spodziewano się niepokojów,
a urzędnicy zakonu mieli starannie im zapobiegać.
Judasz albo znał ogród jako miejsce
często odwiedzane przez Jezusa i Jego uczniów, albo dowiedział
się w czasie wieczerzy, gdzie grupa zamierzała następnie się
udać. Gdy szatan wszedł w niego i Judasz postanowił zarobić
trzydzieści srebrników przez wydanie Pana, opuścił towarzystwo
zebrane na uczcie paschalnej, udał się do najwyższych kapłanów
i targował się z nimi. Teraz, w wyniku tego układu, wyszedł
przed tłum na spotkanie Jezusa, by wskazać żołnierzom tego,
którego chcieli pojmać. Zbliżając się powiedział na powitanie:
"Bądź pozdrowiony, Mistrzu", i pocałował go. Greckie
tłumaczenie wskazuje, że pocałował Go kilkakrotnie (zobacz Mat.
26:49 - Diaglott). Jezus przyjął te słowa, które są wyrazem
miłości i chociaż wiedział, że były to słowa zdradzieckie, nie
powiedział nic złego, ale bardzo uprzejmie i z szacunkiem zwrócił
się do niego: "Przyjacielu! na coś przyszedł?" Greckie
słowo użyte tutaj na określenie "przyjaciela" nie
oznacza "serdecznego przyjaciela" w takim znaczeniu,
w jakim greckie słowo "przyjaciel" jest zazwyczaj
tłumaczone, nie pochodzi ono od greckiego philos, "umiłowany",
lecz hetaire, co oznacza "towarzysz" lub "kolega".
UNIKAJMY DUCHA JUDASZOWEGO
Z pewnością każdy uczeń Chrystusa, uświadamiając
sobie, że sprawa dotyczy jego samego, będzie chciał iść taką
drogą, która nie pozwoli mu nigdy stać się judaszem wobec Pana,
Jego ludu i sprawy. Boska uprzednia wiedza, że jeden z dwunastu
okaże się zdrajcą, nie tylko biorąc łaskę Boga nadaremnie, lecz
wykorzystując ją w najbardziej nikczemny sposób, nie była powodem
upadku Judasza. Apostoł mówi: "Zna Pan, którzy są jego;
i: Niech odstąpi od niesprawiedliwości każdy, który wzywa imię
Chrystusowe" (2 Tym. 2:19). Do nas należy decyzja, w jaki
sposób zostanie przyjęta i wykorzystana łaska Boga, a Boska
uprzednia wiedza w żadnym znaczeniu tego słowa nie wpływa na
nas.
Mamy wszelkie powody sądzić, że Judasz
na początku swej drogi jako uczeń Chrystusa był szczery. Możemy
śmiało wnioskować, że to znaczne wypaczenie jego serca i charakteru,
które zostało ostatecznie zamanifestowane, postępowało stopniowo
- zaczęło się (Jan 6:64) od najzwyklejszej sugestii, a skończyło
się na najbardziej okropnej tragedii. Sugestia prawdopodobnie
dotyczyła samolubstwa, że nie został dostatecznie zaszczycony
wśród dwunastu, że wydawało się, iż nasz Pan wołał Piotra, Jakuba
i Jana, przez co Judasz wykazał brak wyższej wiedzy i zdolności
oceny sytuacji. Niewątpliwie Judasz rozwijał własnego ducha
krytycyzmu. Zadowolony z siebie, bez wątpienia uważał, że dostrzega
przypadki, kiedy Jezus i inni błądzili w ocenie, nie umieli
wykorzystać nadarzających się sposobności, prawdopodobnie wypowiedzieli
niewłaściwe słowo we właściwym czasie itd. Taki duch wyniosły,
duch krytyczny, duch samozadowolenia, duch samolubny zawsze
poprzedza upadek. Potwierdza to historia Kościoła oraz nasze
własne indywidualne doświadczenia.
Gdy Judasz zauważył, że sprawa Chrystusa
nie postępuje tak jak on się spodziewał, że Jezus nie tylko
nie reaguje na sugestie tłumów, tu i ówdzie, by zostać królem,
lecz wprost przeciwnie, jego umysł zwracał się w drugą stronę,
spodziewając się przemocy ze strony władców żydowskich, u Judasza
prawdopodobnie pojawiła się sugestia, że już czas "zatroszczyć
się o własne gniazdo", aby, gdy nadejdzie katastrofa, on
był po tej stronie, która wygra, a nie stracić z powodu swego
doświadczenia, że był uczniem. Tak więc samolubstwo opanowało
jego umysł i prowadziło go do kradzieży, jak napisano: "był
złodziejem i mieszek miał". To znaczy, że był skarbnikiem
tej małej gromadki i część funduszy przywłaszczał sobie na własne
osobiste konto. Możemy nawet przypuszczać, że w swej obłudzie
oczyszczał siebie z tej kradzieży myślą, że oddaje sprawie swój
cenny czas i że to, co weźmie zwróci mu najwyżej jego wartość.
Taki jest duch samolubstwa, dokładne przeciwieństwo ducha Pana,
ducha samoofiary i służby Prawdzie całym sercem. W jakim stopniu
ktoś ma tego ducha, w takim ma ducha Judaszowego, a rezultat
z pewnością będzie zły, bez względu na to czy skończy się to
tak strasznie jak w przypadku Judasza, czy skończy się inaczej.
Nasz Pan oznajmia, że Jego wierni słudzy
reprezentują Go na świecie (Mat. 10:40; Jan 13:20) i że wszystko
czynione przeciwko nim jest czynione przeciwko Niemu. Możemy
zatem być pewni, że judaszowski duch samolubstwa nawet dzisiaj
mógłby doprowadzić do zdrady Pana przez zdradę i szkodę wyrządzoną
jednemu z Jego najmniejszych naśladowców. Nie powinno nas dziwić,
że mający ducha Judaszowego będą szli jego śladem, posuwając
się nawet do zdrady okazanej przez pocałunek. Tacy często mówią
o wielkiej miłości i szacunku dla sług Pana, których skrycie
uderzają dla własnych korzyści lub w celu zdobycia stanowiska
czy też wpływu, lub dla jakiegoś innego samolubnego wywyższenia.
Niech każdy naśladowca Pana dokładnie zastosuje wobec siebie
słowa Judasza: "Panie, czy to ja?" I niech każdy z
nas zbada własne serce, by się przekonać, czy czasem ten duch
Judaszowy w jakimś stopniu nie czai się w nim, szukając odpowiedniej
chwili, żeby usidlić i zniszczyć nas.
PAMIĄTKA ŚMIERCI NASZEGO PANA
Doświadczenia naszego Pana w Getsemane nastąpiły
po ustanowieniu przez Niego pamiątki swej śmierci, a Jego śmierć
na krzyżu miała miejsce następnego dnia, w tym samym okresie
24 godzin. Jakże poświęcone są Panu wspomnienia towarzyszące
rocznicy Jego śmierci za nas! Przypomina to nam miłość Ojca
pokazaną w całym planie zbawienia, którego ośrodkiem jest dar
Jego drogiego Syna jako naszego Odkupiciela. Prowadzi to nasze
myśli szczególnie do Tego, który dał siebie na okup - równoważną
ceną - za wszystkich. Wtedy wiara jeszcze bardziej zbliża się
do tego, który "cierpiał, sprawiedliwy za niesprawiedliwych",
i z wdzięcznymi, opływającymi sercami i załzawionymi oczami
szepczemy: Mój Zbawiciel! Mój Odkupiciel! Mój Pan i Mistrz!,
"który mię umiłował i wydał samego siebie za mię"
(Gal. 2:20).
Jak błogosławioną jest myśl, że On stara
się, abyśmy o Nim myśleli i nazywali Go naszym, On tak wielki
- znacznie ponad aniołami i wszelkim imieniem (Fil. 2:9; Żyd.
1:4), następny po samym Ojcu (Rzym. 8:34) - a my tacy nieznaczący,
niedoskonali, tak bardzo niegodni takiej przyjaźni! A mimo to
nie wstydzi się nas braćmi nazywać (Żyd. 2:11), że jest zadowolony,
iż obchodzimy pamiątkę Jego śmierci, że dał nam chleb, aby symbolizował
Jego złamane ciało i owoc winorośli, aby symbolizował Jego przelaną
krew - to pierwsze, aby przedstawiało Jego ludzką naturę, którą
dał za wszystkich, aby wszyscy poświęceni mogli w niej uczestniczyć
i to drugie, aby przedstawiało ludzkie życie, prawo do życia
i prawa życiowe, które On oddał i które zabezpieczają życie
wieczne tym wszystkim, którzy przyjmują to zabezpieczenie!
(...)
- artykuł zaczerpnięty z miesięcznika religijnego
"Sztandar Biblijny" nr 120.
|