Jan Karski urodził się 24 czerwca (w dokumentach
mylnie: 24 kwietnia) 1914 roku w Łodzi jako Jan Kozielewski.
Uformowany został przez katolicką rodzinę i wielokulturowość
tego miasta. Jego rodzina mieszkała w kamienicy czynszowej przy
Klilińskiego 71, w której większość lokatorów była żydowska.
Na Uniwersytecie we Lwowie ukończył prawo i dyplomację
(1935 r.), jako prymus podchorążówkę artylerii konnej we Włodzimierzu
Wołyńskim. Po odbyciu praktyk dyplomatycznych, w styczniu 1939
roku został zatrudniony w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.
Wzięty do sowieckiej niewoli podczas kampanii wrześniowej, dzięki
fortelowi, objęty został wymianą jeńców pomiędzy Niemcami i
ZSRR. W listopadzie 1939 roku uciekł z niemieckiego transportu,
dotarł do Warszawy i podjął pracę konspiracyjną. Od stycznia
1940 roku działał w misjach kurierskich władz podziemnych do
rządu polskiego na wychodźstwie we Francji. W czerwcu tegoż
roku wpadł w ręce Gestapo na Słowacji. Po akcji ZWZ
został odbity ze szpitala w Nowym Sączu. Następnie działał w
Biurze Propagandy i Informacji KG AK.
Latem 1942 roku Cyryl Ratajski, Delegat
Rządu na Kraj powierzył mu misję do premiera generała Władysława
Sikorskiego, a do swoich przedstawicieli w Londynie także przywódcy
PPS, Stronnictwa Narodowego, Stronnictwa Pracy
i Stronnictwa Ludowego. Karski uznał takie samo prawo
żydowskich socjalistów (Bundu) i syjonistów. To
byli tacy sami obywatele Polski, a ich partie były tak samo
reprezentowane przed wybuchem wojny w Sejmie RP.
Karski wypełniając powierzoną mu misję
udał się do okupowanej Polski. Był kurierem i emisariuszem politycznym.
W podziemiu znany był pod pseudonimem "Witold"
. Używał także innych: Piasecki, Kwaśniewski,
Znamierowski, Kruszewski, Kucharski Aby
zebrać potrzebne materiały w przebraniu wszedł do getta warszawskiego.
Relacjonował:
"...Przede wszystkim odniosłem wrażenie,
że cała ludność dzielnicy z jakiegoś powodu znalazła się na
ulicy. Idąc chodnikiem, potykaliśmy się o kobiety, mężczyzn
i dzieci. Byli ubrani tak nędznie, że nasze ubrania wydały mi
się jakimiś strojami wieczorowymi. Byli wychudzeni, głodni i
chorzy. Siedzieli na ziemi, usiłując żebrać lub coś sprzedać.
Jakieś nędzna resztki tego, co im pozostało. Niekiedy przedmioty
wręcz surrealistyczne. Jakaś kobieta trzymała przed sobą abażur
lampy. Chłopiec obok niej wyciągał przed siebie karafkę w kształcie
ryby i puste blaszane pudełko po paście do butów "Kiwi".
Mijali nas ludzie o dzikim spojrzeniu błyszczących od gorączki
oczu. Gdzieś biegli, śpieszyli się. Czegoś gwałtownie szukali.
Może - kogoś.
W powietrzu wisiało nienaturalne napięcie, chorobliwa aktywność,
jakby przedśmiertne pobudzenie. Swoją sztuczną ruchliwością
i zabieganiem chcieli oszukać śmierć?
Panował smród. Ulice były nie sprzątane.
Rynsztoki wypełnione fekaliami. I trupy. Nagie trupy...
...Wyjrzałem przez okno. Środkiem ulicy
szło dwóch młodych Niemców w mundurach. Byli wysocy, wysportowani.
Jeden z nich trzymał w ręku pistolet. Ulica była pusta. Wodził
wzrokiem po oknach. Przystanęli. Ten z pistoletem uważnie wpatrywał
się teraz w jakiś punkt. Uniósł broń i starannie wycelował.
Padł strzał. Doleciał nas brzęk szkła i rozpaczliwy okrzyk bólu.
Strzelający uniósł rękę w geście satysfakcji. Jego kolega zamaszyście
poklepał go po plecach. Następnie ruszyli wolnym krokiem w kierunku
bramy wyjściowej getta. Gestykulowali, śmiali się, coś do siebie
głośno mówili..."
Następnie Karski dostał się w przebraniu
strażnika do obozu tranzytowego dla Żydów w Izbicy, który był
"ostatnim etapem" przez obozem zagłady w Bełżcu:
"...Obóz, jak się zorientowałem. Obejmował
teren około półtora kilometra kwadratowego płaskiego terenu.
Otoczony był solidnym ogrodzeniem z drutu kolczastego, rozpiętego
kilkoma rzędami pomiędzy drewnianymi słupami. Ogrodzenie miało
ponad dwa i pół metra wysokości. Po zewnętrznej stronie przechadzały
się patrole w odstępach około pięćdziesięciometrowych. Po stronie
wewnętrznej strażnicy z bronią stali co jakieś piętnaście metrów.
Za drutami stało kilkanaście baraków. Przestrzeń pomiędzy nimi
wypełniał gęsty, falujący tłum. Więźniowie tłoczyli się, przekrzykiwali.
Z kolei strażnicy starali się utrzymywać ich we względnym porządku...
...Po lewej stronie od bramy , o jakieś
sto metrów za ogrodzeniem, był tor kolejowy, a właściwie rodzaj
rampy. Prowadził od niej do ogrodzenia chodnik zbity z desek.
Na torowisku stał pociąg złożony z około trzydziestu wagonów
towarowych. Były brudne i zakurzone...
...Mijaliśmy akurat jakiegoś starca.
Siedział na ziemi nagi i rytmicznie kiwał się do przodu i tyłu.
Jego oczy błyszczały i nieustannie mrugał powiekami. Nikt nie
zwracał na niego uwagi. Obok leżało dziecko w łachmanach. Miało
drgawki. Z przerażeniem spoglądało dookoła.
Tłum pulsował jakimś obłędnym rytmem.
Wrzeszczeli, machali rękami, kłócili się i przeklinali. Zapewne
wiedzieli, że niedługo odjadą w nieznane, a strach, głód i pragnienie
potęgowały poczucie niepewności i zwierzęcego zagrożenia. Ludzie
ci zostali wcześniej ograbieni z całego skromnego dobytku, jaki
im pozwolono zabrać w tę podróż. Było to pięć kilogramów bagażu.
Były to zwykle jakieś najpotrzebniejsze w drodze przedmioty.
Poduszka, jakieś okrycie, trochę jedzenia, butelka z wodą. Czasem
kosztowności czy pieniądze. Docierała tu przeważnie ludność
gett, która nie miała już nic...
Pobyt w obozie nie trwał długo. Zazwyczaj
nie dłużej nić cztery dni. Potem pakowano ich w wagony na śmierć.
Przez czas pobytu w obozie prawie nie otrzymywali jedzenia.
Zdani byli na własne zapasy.
Baraki obozowe mogły pomieścić mniej
więcej połowę więźniów. Drugie tyle pozostawało na dworze. Powietrze
wypełniał odór ludzkich odchodów, potu, brudu i zgnilizny...
...Oficer SS, odpowiadający zapewne
za załadunek, stanął przed tłumem Żydów. Nogi rozstawił szeroko.
- Ruhe! Ruhe! Spokój! - wrzasnął. -
Wszyscy Żydzi mają wejść do wagonów. Pojedziecie tam, gdzie
jest dla was praca. Ma być porządek. Nie wolno się pchać ani
opóźniać załadunku. Kto będzie wywoływał panikę albo stawiał
opór, zostanie zastrzelony.
Przerwał i wbił wzrok w masę ludzką
przed sobą. Spokojnie zaczął otwierać kaburę pistoletu. Wyjął
broń. Pierwsze szeregi Żydów zaczęły się cofać. Niemiec zaśmiał
się i oddał trzy strzały w tłum. W grobowej ciszy rozległ się
przeszywający krzyk. Spokojnie schował pistolet.
- A teraz do wagonów! Raus! - wrzasnął.
Tłum zamarł. Z tyłu rozległy się strzały.
Ludzie ławą ruszyli do przodu, krzycząc przeraźliwie. Zbliżali
się do drewnianego pomostu. Ludzki strumień był jednak zbyt
szeroki, aby się w nim pomieścić. Esesmani otworzyli ogień.
Pędzący zaczęli padać. Rozległ się głuchy tupot nóg po deskach
rampy. Teraz zaczęli strzelać strażnicy stojący przy wagonach.
Tłum przyhamował.
- Ordnung! Ordnung! - wrzeszczał esesman.
Pierwsi Żydzi wpadli do wagonu. Niemcy
przy drzwiach odliczali ich. Po liczbie "sto czterdzieści"
esesman zawył "Halt!" i dwukrotnie strzelił. Przystanęli.
Pociąg powoli szarpnął i nowy wagon wtoczył się na wysokość
pomostu. Zaczęli go wypełniać nowi więźniowie.
Wedle wojskowych regulaminów wagon towarowy
przeznaczony był na osiem koni lub czterdziestu żołnierzy w
transporcie. Upychając ludzi na siłę i bez jakiegokolwiek bagażu,
można było pomieścić w wagonie sto osób. Niemcy wydali rozkaz
pakowania po stu trzydziestu, ale jeszcze dopychali dodatkową
dziesiątkę. Gdy drzwi nie dały się zamknąć, tłukli na oślep
kolbami, strzelali do środka wagonu, wrzeszczeli na nieszczęsnych
Żydów. Ci, aby zrobić miejsce dla nowych, wspinali się na ramiona
i głowy już znajdujących się wewnątrz. Z głębi wagonu dochodził
jakiś potępieńczy ryk i wycie.
Gdy upchnięto już sto czterdzieści osób,
strażnicy przystąpili do zamykania drzwi. Były ciężkie, wykonane
z drewna obitego żelazem. Miażdżyły wystające na zewnątrz kończyny
wśród wrzasków bólu. Po zasunięciu drzwi zabezpieczano je żelazną
sztabą i ryglowano.
Przed załadunkiem na podłogę wagonów
sypano warstwę niegaszonego wapna. Oficjalnie był to zabieg
higieniczny. Chodziło o nie rozprzestrzenianie się chorób zakaźnych.
W praktyce wapno gwałtownie absorbowało wilgoć z powietrza.
Spadała zawartość tlenu i ludzie zaczynali się dusić. Równocześnie
wapno w kontakcie z ludzkimi odchodami wydzielało trujące substancje,
między innymi chlor. Ten zaś dusił stłoczonych więźniów. Niemcy
osiągali podwójny cel. Choroby zakaźne istotnie się nie rozprzestrzeniały,
a wagon można było łatwiej po transporcie wymyć. Po drugie,
transportu tego nie przeżywało wielu "podróżnych".
A o to przecież chodziło.
Czasami od polskich kolejarzy docierały
informacje, że takie wagony z Żydami stały na bocznicach po
kilka dni. Po otwarciu znajdowano w nich same trupy...
...Na obozowym placu pozostali zabici
i konający. Strażnicy przechadzali się wolnym krokiem i dobijali
ich strzałami w głowę. Wkrótce zapanowała cisza..." ["Tajne
państwo" Jan Karski]
Ratajski był pod wrażeniem postawy młodego
kuriera. Karski ryzykując śmierć i tortury postanowił
poznać prawdę o zagładzie Żydów. Gdy poznał prawdę, nie mógł
o niej milczeć.
Jesienią 1942 roku wyruszył w najważniejszą
misję swojego życia, do Wielkiej Brytanii i USA, podczas której
zdał relację jako naocznego świadka z eksterminacji Żydów i
informuje o strukturze, organizacji i funkcjonowaniu Państwa
Podziemnego w okupowanej Polsce. Generał Sikorski postanowił
"Raport Karskiego" przekazać z prośbą o pomoc
rządom Anglii i USA.
W lipcu 1943 roku został przyjęty przez
Franklina D.Roosevelta, prezydenta USA. Karski apelował o ratunek
dla Żydów do przedstawicieli najwyższych władz alianckich. Proponował
wystosowanie ultimatum wielkich mocarstw wobec Niemiec, że jeżeli
nie zaprzestana mordu na Żydach, zbombardowane zostaną ich miasta.
Innym rozwiązaniem byłoby bombardowanie linii kolejowych do
obozów zagłady lub dostarczanie broni dla oddziałów partyzanckich.
Najłatwiejszym rozwiązaniem byłoby otwarcie granic i ułatwienie
wystawiania paszportów dla uciekających przed zagładą Żydów.
Podczas spotkania z Rooseveltem, prezydent w pewnym momencie
przerwał raport polskiego emisariusza na temat Żydów i zapytał
o sytuację... koni. Prezydenta Stanów Zjednoczonych interesowało,
co się dzieje w okupowanej Polsce z końmi!
Jan Karski przedstawiał swój "raport"
wszędzie - politykom, biskupom, redakcjom, artystom. Wyuczył
się go na pamięć i streścił w 18 minutach, tak aby nie "nudzić"
słuchaczy. Jednak nigdzie nie znalazł zainteresowania tragedią
narodu żydowskiego. Można to uznać za tragiczną lekcję realizmu
politycznego ówczesnych czasów. To, co opowiadał Karski niektórzy
jego rozmówcy określali jako niewiarygodne i być może byli szczerzy.
Ale polski emisariusz nie był jedynym. Napływały inne relacje,
w tym od samych Żydów. Możliwości weryfikacyjne rosły w szybkim
tempie. W 1944 roku Jan Karski napisał bestseller "Story
of a Secret State". Nakład książki osiągnął wielkość
400 tys. egzemplarzy!
Po wyzwoleniu obozów koncentracyjnych
dominującą reakcją był szok. To, co tam zastawano, szokowało
wkraczających żołnierzy sowieckich, amerykańskich, brytyjskich.
Zdjęcia obiegały cały świat, gazety biły na trwogę, opinia publiczna
była zszokowana. I jest to zrozumiałe, ci ludzie nic o tym nie
wiedzieli. Inaczej jednak sprawa wygląda z przywódcami koalicji
antyhitlerowskiej. Oni nie mają wytłumaczenia dla siebie. Karski
im to alibi odebrał swoim raportem.
Po wojnie związał się z jezuickim Georgetown
University w Waszyngtonie, gdzie przez 40 lat wykładał na
Wydziale Służby Zagranicznej stosunki międzynarodowe i teorię
komunizmu. W 1970 roku napisał fundamentalną monografię "Great
Powers and Poland (1918-1945)".
Udział w filmie "Shoah"
(1978) Claude'a Lanzmanna "odkrył" dla światowej opinii
publicznej Jana Karskiego i jego próbę powstrzymania Holocaustu.
W 1982 roku otrzymał tytuł "Sprawiedliwego Wśród Narodów
Świata" i posadził na terenie Yad Vashem w Jerozolimie
drzewko. Przyjął go prezydent Izraela. W 1994 roku otrzymał
honorowe obywatelstwo Państwa Izraela. W 1995 roku otrzymał
Order Orła Białego. Osiem uniwersytetów amerykańskich
i polskich uhonorowało Go doktoratami honoris causa.
W 1996 roku zrealizowano o Nim dokumentalny film "Moja
misja", Waldemara Piaseckiego i Michała Fajbusiewicza.
W 1998 roku, w 50-rocznicę powstania Izraela otrzymał nominację
do Pokojowej Nagrody Nobla. Gdyby Izrael podczas II wojny
istniał, jako suwerenny podmiot stosunków międzynarodowych,
najprawdopodobniej taka skala obojętności wobec Holocaustu nie
byłaby możliwa. Z pewnością nie byłaby możliwa zagłada aż sześciu
milionów Żydów.
Jan Karski zmarł 13 lipca 2000 roku
w Waszyngtonie. Podczas uroczystości żałobnych hołd oddali Mu
prezydenci USA i Polski: Bill Clinton oraz Aleksander Kwaśniewski.
Prestiżowy amerykański tygodnik "Newsweek"
uznał Go za jedną z najwybitniejszych postaci XX wieku, zaś
jego wojenną misję określił mianem jednego z moralnych kamieni
milowych cywilizacji upływającego stulecia.
Opracowano na podstawie publikacji prof.
dr hab. Feliksa Tycha, dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego
w Warszawie oraz Waldemara Piaseckiego, dziennikarza, bliskiego
współpracownika i przyjaciela Jana Karskiego. Obaj wymienieni
są założycielami Towarzystwa Jana Karskiego.
|