W ostatnim czasie wiele światowych mediów
rozpisywało się na temat wzrostu napięcia w stosunkach izraelsko-syryjskich,
a zwłaszcza o izraelskim ataku na irańskie cele wojskowe w Syrii.
Aby zrozumieć powagę całej sytuacji, spróbujmy przyjrzeć się
szerszemu obrazowi i wziąć przy tym pod uwagę nie tylko ostatnie
wydarzenia, ale kilka ostatnich tygodni w całym regionie.
Ostatni poważny incydent zdarzył się w sobotę
10 lutego, kiedy to po raz pierwszy w historii, irański dron
wojskowy wleciał w izraelską przestrzeń powietrzną w pobliżu
miasta Beit Szean. Był on dużo wcześniej uważnie obserwowany
przez izraelskie systemy obrony przeciwlotniczej, i gdy tylko
wleciał w przestrzeń powietrzną Izraela, znalazł się w celownikach
czekającego na pozycji bojowej helikoptera szturmowego AH-64
Apache "Saraph". Irański dron przebywał
nad Izraelem zaledwie przez 90 sekund, po czym został zestrzelony.
W odpowiedzi, osiem izraelskich samolotów
wielozdaniowych F-16I"Sufa" wykonało
odwetowy nalot na centrum dowodzenia irańskiego drona, które
znajdowało się w syryjskiej bazie sił powietrznych T-4
przy wiosce Tiyas, położonej 60 km na wschód od miasta Palmyra
w prowincji Homs. Baza została poważnie uszkodzona zniszczona
została wieża kontroli lotów, a pasy startowe zostały bezpośrednio
trafione. W trakcie tego nalotu, syryjska obrona przeciwlotnicza
wystrzeliła salwę rakiet przeciwlotniczych SA-17 (zasięg
30-50 km). Pociski tego systemu przeciwlotniczego mają 5,5 metra
długości i masę całkowitą 690 kg. Są one wyposażone w radarowy
zapalnik zbliżeniowy, i wybuchają gdy znajdą się w pobliżu celu.
Prawdopodobnie z powodu błędu pilota, jeden z izraelskich samolotów
nie zdołał wystarczająco dobrze uchylić się przed nadlatującą
rakietą, która eksplodowała w jego pobliżu. Ponieważ samolot
nie został bezpośrednio trafiony, jego pilot i nawigator podjęli
decyzję o powrocie do macierzystej bazy w Izraelu. W trakcie
powrotnego lotu, Syryjczycy wystrzelili co najmniej 20 rakiet
systemu S-200 (zasięg do 255 km) szczątki jednej z
tych rakiet spadły na terytorium Izraela (to właśnie z ich powodu
nastąpiło chwilowe wstrzymanie startów i lądowań na międzynarodowym
porcie lotniczym im. Dawida Ben Guriona). Uszkodzony izraelski
samolot F-16 zdołał dolecieć w pobliże bazy lotniczej
Ramat David, jednak jego załoga musiała się katapultować,
a szczątki maszyny spadły przy kibucu Harduf w Dolinie Jeezrel.
Wobec tych wydarzeń, izraelski rząd zdecydował
się na wielopłaszczyznowy głęboki atak sił powietrznych na syryjskie
i irańskie cele położone głęboko w terytorium rozdartej wojną
domową Syrii. Odwetowy atak uderzył w 12 celów, w tym 4 cele
irańskie. Jednym z nich była irańska wojskowa baza lotnicza
w Mezzeh, skąd wychodzą transporty irańskiej broni dla Hezbollahu
w Libanie. To właśnie z tej bazy miał wystartować irański dron,
który naruszył przestrzeń powietrzną Izraela. Pozostałe dwa
cele irańskie to magazyn broni w Jabal Mana oraz baza wojskowa
w Tel Abu Tha'alab, na południe od Damaszku, która jest wykorzystywana
przez wojska irańskie. Wśród celów syryjskich znalazły się bazy
wojskowe w Al-Dimas i Madaya, a także syryjska baza 16 Dywizji
w górach Qalamun (gdzie stacjonują syryjskie siły przeciwlotnicze),
baza elitarnej syryjskiej gwardii republikańskiej na południe
od Damaszku, baza 156 Dywizji na północ od Daraa (z magazynami
broni), bazy 79. i 89. Dywizji na północ od Dara (w pobliżu
granicy izraelsko-syryjsko-jordańskiej) oraz baza 175 Dywizji
w rejonie Izraa.
Gdy ucichły emocje po walce, przyszły pierwsze
refleksje. Nie można wykluczyć, że całe zdarzenie było starannie
przygotowaną zasadzką, którą zastawił Iran przy pomocy syryjskiej
armii. Rozpoczynając swoją operację z bezzałogowym dronem, byli
świadomi nieuchronnej reakcji odwetowej ze strony Izraela. Dlatego
przygotowali wyrzutnie rakiet, które w gotowości do ognia stały
na wyznaczonych stanowiskach. Zareagowały one najsilniejszym
ogniem przeciwlotniczym, jaki kiedykolwiek spotkano nad Syrią.
Dodatkowo syryjskie wyrzutnie zdołały wystrzelić swoje rakiety
w jednej płaszczyźnie, tworząc zaporę przeciwlotniczą w powietrzu.
Dzięki temu udało się im zestrzelić jeden samolot. Kto wygrał
to starcie? Taktycznie i operacyjnie zwyciężył Izrael, jednak
w świadomości medialnej pozostanie obraz szczątków zestrzelonego
izraelskiego myśliwca i kopuła spadochronu pilota, który się
wcześniej katapultował.
Tak poważny incydent spowodował wielkie wzburzenie
dyplomatyczne, które otarło się o Moskwę i Waszyngton. Syryjczycy
tłumaczyli się, że inflitracja terytorium Izraela przez dron
mogła być skutkiem przypadku osoba dyżurująca w bazie lotniczej
w Tiyas, prawdopodobnie pozwoliła sobie na chwilę nieuwagi (zasnęła
z ręką na drążku nawigacyjnym drona). Jednak dużo bardziej prawdopodobne
jest, że było to celowo zamierzone działanie.
Nie był to zwykły zbieg okoliczności, gdyż
od dłuższego czasu Iran rozgrywa wielką partię szachów na arenie
syryjskiej i libańskiej. W tamtą sobotę podjęli pierwsze działania
ofensywne. W ofierze złożyli niewiele liczącego się małego pionka,
aby dzięki temu zestrzelić cenny myśliwiec F-16. Prawdopodobnie
kolejne ruchy są już zaplanowane, a my będziemy wkrótce ich
świadkami.
Rywalizacja i cicha wojna pomiędzy Izraelem
a Iranem trwa już od wielu lat. Jest to niezwykle okrutna wojna,
w której Irańczycy nie wahali się sięgnąć po morderczą broń
terroryzmu, zabijając żydowskich cywilów w różnych miejscach
na całym świecie. Przez cały ten czas ściśle przestrzegana była
tylko jedna zasada: obie strony unikały bezpośredniego otwartego
konfliktu. Iran do przeprowadzania bezpośrednich ataków wykorzystywał
swojego libańskiego pełnomocnika w postaci organizacji terrorystycznej
Hezbollah. Natomiast Izrael prowadził tajemną grę wywiadów
i akcji ukrytych agentów. W sobotę 10 lutego po raz pierwszy
doszło do bezpośredniej otwartej konfrontacji. Był to kamień
milowy we wzajemnych stosunkach.
Izrael od dłuższego czasu ostrzegał międzynarodową
społeczność, że w całym regionie Bliskiego Wschodu rośnie zagrożenie
bezpieczeństwa ze strony Iranu. Wskazywał, że nie pozwoli Iranowi
zająć strategiczne pozycje położone w pobliżu granic Izraela
na Wzgórzach Golan, i wzywał światowe mocarstwa do podjęcia
odpowiednich działań, by powstrzymać irańską ekspansję w Syrii
i Libanie. Przy tej okazji odbyło się wiele niezwykle istotnych
inicjatyw na arenie międzynarodowej dyplomacji.
W między czasie, Izraelskie Siły Powietrzne
nieustannie monitorowały sytuację na granicy libańsko-syryjskiej,
uniemożliwiając konwojom z zaawansowanymi technologicznie irańskimi
broniami dotrzeć do Hezbollahu. Kolejne izraelskie działania
miały miejsce, gdy pro-irańskie siły podjęły próbę utworzenia
bazy w zdemilitaryzowanej strefie w pobliżu masywu góry Hermon,
w syryjskiej części Wzgórz Golan. Później interweniowano, gdy
Hezbollah rozmieścił swoje siły w południowej części
Wzgórz Golan, prowadząc ofensywę przeciwko lokalnym oddziałom
syryjskich rebeliantów.
Wszystkie te zdarzenia potwierdzały rosnącą
aktywność militarną Iranu w Syrii. Działania izraelskie wskazywały
przy tym, że Izrael jest zdeterminowany w zachowaniu określonych
przez siebie "czerwonych linii", i powoli traci cierpliwość
wobec bierności świata na agresywne ruchy Iranu. Incydent z
irańskim dronem i zestrzelonym izraelskim F-16, z pewnością
był najpoważniejszym od czasów II wojny libańskiej (12 lipca-14
sierpnia 2006 r.). Z pewnością, incydent ten był punktem zwrotnym
z całej tajnej wojnie, którą Izrael i Iran prowadzą ze sobą
od dziesięcioleci.
Izrael pokazał Iranowi, że posiada niezwykle
dokładne informacje wywiadowcze dotyczące jego działalności
w Syrii i Libanie. A posiadając dane o lokalizacji strategicznych
celów, posiada zdolności zniszczenia irańskich i syryjskich
obiektów wojskowych położonych nawet głęboko w terytorium Syrii.
Zestrzelenie izraelskiego myśliwca F-16
było świętowane w wielu arabskich środowiskach jako wielkie
zwycięstwo nad Izraelem i poważny cios dla "podmiotu syjonistycznego",
jak o Izraelu mówi Hezbollah i Iran. Syria zagroziła,
że jeśli po raz kolejny izraelskie samoloty naruszą jej przestrzeń
powietrzną, to spotkają się z podobną ostrą reakcją. Z pewnością
strata F-16 jest czymś wyjątkowym, czymś, czego nie można
bagatelizować. Był to pierwszy izraelski samolot strącony od
1982 roku. Dodatkowo spadł on na terytorium Izraela, w Dolnej
Galilei. Siły Obronne Izraela oczywiście wysyłają uspokajające
sygnały, mówiąc, że rzeczywiście stracili jeden samolot, ale
nie utracili supremacji powietrznej w regionie. Eksperci wojskowi
wskazują na dwie możliwe przyczyny stracenia tej maszyny. Po
pierwsze, bardzo możliwe, że załoga samolotu była tak bardzo
skupiona na wykonywaniu swojej misji, że zignorowali lub po
prostu nie zauważyli sygnałów ostrzegawczych przed rakietami
przeciwlotniczymi. "Nadmierna motywacja" jest znanym
zjawiskiem wśród żołnierzy wykonujących misje bojowe, i czasami
przynosi niepożądane negatywne wyniki. Po drugie, mogło się
także zdarzyć, że wystąpiła awaria systemów ostrzegania w samolocie,
lub też alternatywnie, operacyjna osłona elektronicznego zakłócania
okazała się niewystarczająca.
Niemniej jednak, syryjska obrona przeciwlotnicza
odkryła, że jest zdolna zestrzelić izraelskie samoloty, a Izraelczycy
nie będą już tak swobodnie i beztrosko wlatywać nad terytorium
Syrii i sąsiedniego Libanu. Syria ma jeden z największych i
najpotężniejszych arsenałów rakietowych pocisków przeciwlotniczych
na świecie. Ten arsenał nie został uszkodzony w czasie wojny
domowej. Z pewnością zmienia to zasady gry zarówno na ziemi,
jak i w powietrzu. Będzie to także miało swój negatywny wpływ
na zdolności odstraszania Izraela, a wszystkie nadchodzące sygnały
wskazują na to, że Iran przygotowuje grunt pod większy konflikt
zbrojny z Izraelem.
Ten przyszły konflikt, prawie na pewno będzie
wielostronną wojną, którą izraelscy dowódcy wojskowi już zaczynają
nazywać w swoich rozmowach: "pierwszą wojną północną".
Należy się spodziewać, że w trakcie tej wojny, działający z
Libanu Hezbollah i inne pro-irańskie siły działające
z Syrii, wystrzelą tysiące pocisków rakietowych, moździerzowych
i artyleryjskich, których celem będzie sprowadzenie Izraela
na kolana. W planach agresorów zapewne jest wykonanie następnego
ruchu, w postaci przesunięcia sił lądowych Hezbollahu
i innych na terytorium Izraela, a równocześnie wywołanie palestyńskiego
powstania w Judei i Samarii, oraz konfliktu zbrojnego w Strefie
Gazy i na granicy z egipskim Półwyspem Synaj.
Ostatni miesiąc był świadkiem licznych dyplomatycznych
działań libańskich, syryjskich i irańskich przywódców, którzy
starali się pozyskać nowych sojuszników, aby rozpocząć konflikt
z Izraelem. Do Libanu został wysłany potencjalny następca irańskiego
ajatollaha Ali Chamenei, Sayyeda Ebrahima Raisi. Stojąc blisko
izraelskiej granicy, Raisi głośno i wyraźnie powiedział: "Wyzwolenie
Al-Kuds (Jerozolimy) jest bliskie. Dzięki ruchowi oporu, Palestynie
jak dotąd udaje się pokonać Izrael, a palestyńscy Arabowie dowiedzieli
się, że to walka i wytrwałość, a nie stoły negocjacyjne, określą
losy ich kraju." Raisiemu towarzyszyli przedstawiciele
Hezbollahu oraz irańscy dowódcy wojskowi.
Podczas pobytu w Libanie, Raisi spotkał się
z członkami libańskiego rządu, podkreślając fakt, że Liban jest
ważnym strategicznym sojusznikiem Iranu w regionie. Można to
uznać, że decyzje w sprawie roli Libanu w przyszłej wojny północnej,
będą podejmowane nie w Bejrucie, ale w Teheranie. Podczas tej
wizyty znaleziono rzecz, którą od dłuższego czasu usilnie poszukiwano.
Tą rzeczą był powód, dla którego będzie można rozpocząć nowy
konflikt.
Od pewnego czasu Izrael zaczął poprawiać
stan bezpieczeństwa swoich granic, aby zapobiec próbom infiltracji
z Libanu. Z tego powodu, wzdłuż granicy izraelsko-libańskiej,
budowana jest nowoczesna bariera, która jest wyposażona w najnowocześniejsze
rozwiązania technologiczne. Na najbardziej zagrożonych odcinkach
budowany jest betonowy mur o wysokości dochodzącej nawet do
8 metrów. Dotyczy to zwłaszcza miejsc będących w pobliżu przygranicznych
żydowskich społeczności cywilnych lub baz wojskowych. Rząd Libanu
uznał te działania za naruszające tzw. Niebieską Linię.
Jest ona uznana za międzynarodową granicę, którą od wycofania
się izraelskiej armii z Libanu w 2000 roku, nadzorują międzynarodowe
siły pokojowe UNIFIL. W odpowiedzi na te zarzuty, Izrael przedstawia
dowody potwierdzające, że budowana bariera graniczna powstaje
po izraelskiej stronie i nie narusza Niebieskiej Linii,
co potwierdzają siły UNIFIL. Tak czy inaczej, kontrolowany przez
pro-irański Hezbollah rząd libański, usilnie stara się
znaleźć kolejne powody, by wejść w otwarty konflikt z Izraelem.
Takim kolejnym punktem zapalnym wydaje się
spór o prawa do obszarów wydobycia gazu ziemnego z dna Morza
Śródziemnego, które rozciągają się wzdłuż wybrzeża Izraela,
Libanu i Cypru. W spór ten ostatnio zostały wciągnięte okręty
marynarki wojennej Turcji i Włoch, które odbywały ćwiczenia
morskie w pobliżu Cypru. W chwili, gdy irański dron przeprowadzał
swój atak na terytorium Izraela, libański rząd podpisywał umowę
z trzema europejskimi koncernami naftowymi: włoskim Eni,
francuskim Total i rosyjskim Novatek. Umowa dotyczy
rozpoczęcia wierceń w poszukiwaniu złóż gazu, a następnie rozpoczęcia
ich eksploatacji. Wszystko to pokazuje, jak niezwykle skomplikowane
są te sprawy i jak wiele interesów różnych państw znajduje się
na stole.
Libański minister spraw zagranicznych Gibran
Bassil ostrzegł Izrael, że Liban nie pozwoli na powstrzymanie
rozwijania swojej strefy ekonomicznej na Morzu Śródziemnym.
W oświadczeniu tym był głęboko ukryta groźba dotycząca Hezbollahu,
który dysponuje zaawansowanymi technologicznie precyzyjnymi
rakietami, zdolnymi uderzyć w izraelskie platformy wydobywcze
i odcięcia dostaw gazu ziemnego do Izraela. Oczywiście, Siły
Obronne Izraela od dłuższego czasu są świadome tych wszystkich
potencjalnych zagrożeń, i w celu przeciwdziałania im, zamówiono
w niemieckich stoczniach cztery nowe okręty patrolowe oraz dostosowano
istniejący system obrony przeciwrakietowej Iron Dome
do wersji ochrony okrętów i platform wydobywczych. Ne rozwinięcie
pełnej ochrony izraelskich pól gazowych potrzeba jednak jeszcze
kilku lat, natomiast już teraz izraelski wywiad donosi, że w
podziemnym obiekcie w pobliżu Bejrutu, Iran przygotowuje się
do rozpoczęcia produkcji zaawansowanych rakiet dla Hezbollahu.
Izrael uważnie obserwuje te wszystkie działania, dobrze rozumiejąc,
że Iran jest największym egzystencjalnym zagrożeniem dla państwa
Izrael.
Izrael nie chce wojny, dlatego właśnie izraelski
rząd zdecydował się w ostatnią sobotę na wielopłaszczyznowy
głęboki atak sił powietrznych na syryjskie i irańskie cele położone
głęboko w terytorium Syrii. Było to bardzo mocne ostrzeżenie,
obliczone na powstrzymanie nadchodzącej wojny, a nie jej wywołanie.
Założono, że prezydent Rosji Władimir Putin będzie bardziej
zainteresowany stabilizacją zniszczonej wojną domową Syrii,
niż możliwością dalszego pogrążania się całego regionu w otchłań
nieobliczalnej w skutkach wojny. Imperialistyczne ambicje Putina
stały się w ten sposób zagrożone, a perspektywy stabilizacji
jego sojusznika Syrii, zostały podkopane. Premier Benjamin Netanjahu
zdecydował się na bardzo ryzykowny krok, i kosztem ogromnego
wysiłku podjął próbę zmuszenia Władimira Putina do powstrzymania
ekspansji Irańczyków w Syrii i Libanie.
Jednak Putin jest rasowym dyplomatą, który
dobrze wie, w jaki sposób odmówić izraelskim politykom, dając
im przy tym poczucie, że podziwia ich i Izrael. Chwali przy
tym naród żydowski i utrzymuje więzi przyjaźni. W przeszłości
Putin powiedział otwarcie: "Działam wyłącznie zgodnie z
interesami Rosji, tak jak je rozumiem." A w tej chwili,
w interesie Rosji wydaje się, że jest utrzymanie sojuszu z Iranem.
Koordynacja wojskowa z Izraelem ma jedynie na celu ograniczenie
ryzyka strat własnych, aby osiągnąć cel Kremlu. Tak więc, koordynacja
wojskowa z Izraelem jest taktyką, a sojusz z Iranem jest strategią.
Izrael nie może więc polegać na dobrych intencjach Putina i
musi znaleźć sposób, żeby zmusić go do działania.
Jak widzieliśmy to, premier Netanjahu podjął
już wcześniej próbę pozyskania administracji Stanów Zjednoczonych,
aby przeciwdziałać wysiłkom Iranu. Prezydent Donald Trump jest
o wiele bardziej przyjazny Izraelowi niż prezydent Putin. Niestety,
działania te nie powiodły się, gdyż Stany Zjednoczone nie wykazały
zainteresowania rzeczywistym zaangażowaniem się w określenie
przyszłości Syrii. Wydaje się, że Syria została pozostawiona
w rosyjskiej strefie wpływów, z naciskiem zachowania gwarancji
bezpieczeństwa dla Izraela, oraz z głęboko ukrytymi interesami
Francji, Włoch i Turcji w tym obszarze. Natomiast Stany Zjednoczone
skoncentrowały się na Iraku, a w sąsiedztwie Izraela, skupiły
się jedynie na Jordanii aby utrzymać bezpieczeństwo jej granic
z Syrią. Tak więc na arenie rozgrywek syryjskich, Izrael pozostał
sam, nie mogąc zupełnie na nikim polegać.
Obecnie najważniejszym pytaniem jest: Kto
zrobi kolejny ruch w tej partii szachów? I jaki to będzie ruch?
Rzecznik irańskiego ministerstwa spraw zagranicznych
stwierdził, że zestrzelenie izraelskiego samolotu "zmusi
Izrael do zmiany strategii działań". Hezbollah posunął
się nawet do stwierdzenia, że został otworzony "nowy strategiczny
rozdział", gdyż izraelskie siły powietrzne zaczęły tracić
przewagę i swobodę działań w Syrii i Libanie. Podobne oświadczenia,
choć bardziej ostrożne, zostały wypowiedziane przez przedstawicieli
syryjskich władz.
Może to oznaczać, że bardziej odważne osoby
z kręgów władz Iranu, Syrii i Hezbollahu, mogą dojść
do wniosku, że Izrael nie odważy się już więcej zaatakować konwojów
z irańską bronią, które jadą z irańskich baz w Syrii do Libanu.
Jest to jednak zbyt przesadzony punkt widzenia, którego źródłem
prawdopodobnie jest irański Korpus Strażników Rewolucji,
który przechwalając się swoimi rzekomymi zdolnościami operacyjnymi,
wprowadził w błąd irański i syryjski reżim, a poprzez nich Hezbollah.
Te błędne oceny swoich własnych możliwości, mogą skłonić Syrię
lub Iran do podjęcia szeroko zakrojonych działań w reakcji na
kolejny izraelski atak powietrzny, co może doprowadzić do eskalacji
sytuacji i wybuchu wojny.
Gdy izraelski wywiad zauważy przygotowania
do nowego transportu z irańską bronią dla Hezbollahu,
Izrael będzie musiał podjąć decyzję czy go zignorować i zaryzykować
utratę czynnika odstraszania, czy też zaatakować i zaryzykować
wybuch wojny.
Do tej pory Siły Obronne Izraela bardzo
uważały, aby oficjalnie nie wypowiadać się na temat jakichkolwiek
"czerwonych linii". Dlaczego? Aby nie stać się zakładnikami
tych "czerwonych linii", których przekroczenie może
zmusić Izrael do działania. Jednak izraelscy politycy nie okazali
się tak samo ostrożni, i otwarcie określili "czerwone linie"
względem konwojów z bronią dla Hezbollahu i względem
obecności wojskowej Iranu w Syrii i Libanie. Powiedzieli głośno
i wyraźnie, że Izrael na to nie pozwoli.
Ale pomimo najlepszych chęci i największych
wysiłków, Izrael pozwolił na kilka bardzo poważnych zmian, do
jakich doszło w regionie.
Według najnowszego raportu wydanego przez
Instytut Polityki i Strategii, państwa arabskie na Bliskim Wschodzie
iw Afryce Północnej dążą do budowy elektrowni jądrowych. Zjednoczone
Emiraty Arabskie będą pierwszym państwem, które będzie eksploatować
reaktor jądrowy (wyprodukowany w Korei Południowej). Oczekuje
się, że Egipt, Arabia Saudyjska, Jordania, Sudan, Tunezja i
Algieria pójdą w jego ślady, deklarując zamiar budowy reaktorów
jądrowych. Każdy z tych krajów jest w trakcie realizacji planu
budowy elektrowni atomowej. Oficjalnie mówią one, że budowa
tych elektrowni jądrowych jest niezbędna, aby zaspokoić rosnące
zapotrzebowanie na energię do celów gospodarczych, jednak w
rzeczywistości istnieje inny powód ich wysiłków.
Autor raportu, dr Shaul Shay, mówi, że zakup
technologii nuklearnej jest również sposobem odpowiedzi na irański
program nuklearny, który zagraża wszystkim sunickim państwom
w regionie. To właśnie obawy przed zagrożeniem ze strony nuklearnego
Iranu, skłaniają arabskie państwa Bliskiego Wschodu do pozyskiwania
wiedzy i technologii jądrowych. Tendencja ta jest szczególnie
widoczna wśród irańskich rywali Egiptu, Arabii Saudyjskiej,
Turcji, Jordanii i państw Zatoki Perskiej.
Zawarta między zachodnimi mocarstwami a Iranem
umową nuklearna, rozluźniła sankcje nałożone na Republikę Islamską,
w zamian za wstrzymanie prac rozwoju broni jądrowej w nadchodzącym
dziesięcioleciu. Dało to czas sąsiednim państwom na opracowanie
i stworzenie własnej infrastruktury nuklearnej. Oczywiście,
istnieje ogromna różnica między zdolnością do rozpoczęcia programu
jądrowego a pozyskaniem wiedzy, technologii nuklearnej i wybudowaniem
reaktora jądrowego z przeznaczeniem działalności energetycznej.
Jednak stworzenie infrastruktury, wykształcenie naukowców i
techników, oraz pozyskanie odpowiedniej wiedzy, może przyśpieszyć
procesy przekształcające cywilne technologie jądrowe w nuklearne
technologie wojskowe. Tendencje te wyraźnie wspiera Rosja, która
jest zainteresowana dostarczaniem wiedzy i technologii, jako
sposób wzmocnienia swojej pozycji w regionie.
Pierwszym krajem w świecie arabskim, który
planuje uruchomienie reaktora jądrowego, są Zjednoczone Emiraty
Arabskie. Ich sąsiad, Arabia Saudyjska, będzie drugim arabskim
krajem w Zatoce Perskiej, posiadającym energię jądrową. Kraj
ten podpisał umowy o współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, Francją,
Rosją i innymi państwami w dziedzinie energetyki jądrowej i
budowy pierwszych reaktorów. Arabia Saudyjska oficjalnie ogłosiła,
że jeśli Iran zdobędzie broń nuklearną, to pójdzie jego śladem.
Saudyjczycy mają bliskie strategiczne powiązania z Pakistanem,
który już posiada broń nuklearną. Arabia Saudyjska zapewniła
Pakistanowi pomoc finansową, gdy kraj ten był obłożony międzynarodowymi
sankcjami.
Ale wyścig zbrojeń dotknął także innych sąsiadów
Izraela. Kilka tygodni temu prezydent Egiptu Abdel Fattah al-Sisi
spotkał się z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, aby podpisać
umowę o współpracy w sprawie budowy elektrowni jądrowej (cztery
reaktory) w Dabaa niedaleko Aleksandrii. Podobne porozumienia
Rosja podpisała z Sudanem, Algierią i Tunezją. Wschodni sąsiad
Izraela, Jordania, również pracuje nad uzyskaniem technologii
nuklearnej z pomocą Korei Południowej.
Rosnące zaangażowanie Rosji na Bliskim Wschodzie
i w Afryce Północnej, ma związek z wysiłkami Putina zmierzającymi
do przywrócenia pozycji Rosji jako światowej potęgi. Dlatego
Putin wysyła rosyjskich doradców i eksport do każdego kraju,
z którym podpisał umowę o współpracy. W ten sposób Rosja wzmacnia
swoją pozycję w arabskim świecie, w którym pierwsze rosyjskie
bazy wojskowe już utworzono w Syrii.
Cała ta sytuacja powoduje jednak coraz więcej
pytań dotyczących strategicznego bezpieczeństwa państwa Izrael.
W jaki sposób rozpoczynający się wyścig nuklearnych zbrojeń
wpłynie na Izrael? Na obecnym etapie, działania arabskich państw
stanowią odpowiedź na nuklearne ambicje Iranu, ale za jakiś
czas ta infrastruktura powstanie i będzie stanowić wielkie wyzwanie
dla Izraela. Co wówczas zrobimy?
Już teraz Siły Obronne Izraela starają
się przeciwstawić zagrożeniom w Syrii i Libanie. Z pewnością
już wyciągnięto wnioski z tego jednego dnia walki powietrznej,
i będą one skutkować na długofalową strategię rozwoju Izraelskich
Sił Powietrznych. Czy zostanie zakupiona kolejna eskadra
nowoczesnych samolotów wielozadaniowych piątej generacji F-35?
Czy zostaną zakupione dwie dodatkowe eskadry ciężkich myśliwców
przewagi powietrznej F-15, które mają nieco większą ładowność
niż F-35? Myśliwce F-15 są również tańsze od F-35.
Jednak na froncie północnym istnieją tak specyficzne warunki
działalności operacyjnej, że ważniejsza od siły ataku F-15
może okazać się zdolność skrytego podejścia i ataku z zaskoczenia
przy użyciu F-35. Wydaje się więc, że w przyszłości faworyzowane
będą samoloty F-35.
Innym wnioskiem jest konieczność rozwijania
sił rakietowych Izraela, które muszą osiągnąć zdolność rażenia
głębokich celów, dzięki czemu uniknie się konieczności wysyłania
samolotów z ludźmi. Już 4 stycznia 2018 r. w bazie Kirya w Tel
Awiwie podjęto decyzję o rozbudowie sił lądowych o Korpus
Rakietowy. Jest to przełomowa decyzja, która pokazuje nadchodzącą
rewolucję w doktrynie wojny Sił Obronnych Izraela. Plan
zakłada stworzenie do 2020 roku arsenału rakietowego o zdolności
rażenia celów w dalekiej odległości, z bardzo dużą precyzją
celności. Ocenia się, że projekt w pierwszym etapie jego realizacji
będzie kosztował około 500 mln szekli (145 mln $).
W pierwszym etapie siły lądowe otrzymałyby
rakiety ziemia-ziemia Lora, które koncern Israel Aerospace
Industries produkuje na zamówienia zagranicznych armii.
Pociski Lora mają długość 5 metrów, i potrafią razić cele w
odległości 300 km z dokładnością mniejszą nic 10 metrów (głowica
400 lub 600 kg). Pocisk umożliwia zmiany trajektorii lotu w
celu utrudnienia lokalizacji wyrzutni oraz przechwycenia samego
pocisku. Jest on przeznaczony do wykonywania nagłych uderzeń
na cele lądowe, w tym wyrzutnie pocisków balistycznych przeciwnika,
systemy radarowe, systemy rakietowe, naziemne lub podziemne
centra dowodzenia i łączności. Równocześnie nastąpiłoby przezbrojenie
korwet rakietowych Saar-5 i Saar-6 w te pociski,
dzięki czemu marynarka wojenna stałaby się częścią strategicznego
ramienia Sił Obronnych Izraela. W kolejnym etapie zostałyby
przygotowane rakiety o zasięgu ponad 300 km. Nie określono przy
tym ostatecznego budżetu projektu, który może wynieść nawet
7 mld szekli w ciągu najbliższej dekady. Ocenia się, że Siły
Obronne Izraela potrzebują około 1 tys. precyzyjnie sterowanych
pocisków rakietowych dalekiego zasięgu, aby posiadać zdolność
prowadzenia długiej batalii wojennej.
Decyzja ta stanowi rewolucyjną zmianę w koncepcji
prowadzenia wojny przez Izrael, która do tej pory opierała się
na użyciu sił powietrznych. Wszystkie nowoczesne armie na świecie
wkroczyły w epokę precyzyjnie sterowanych pocisków. Środki takie
znajdują się także na uzbrojeniu Syrii, i coraz częściej w rękach
terrorystów z Hezbollahu. Ich użycie na polu walki może
spowodować duże straty dla infrastruktury państwa Izraela i
systemów dowodzenia oraz łączności armii. Nawet tak zaawansowane
baterie obrony przeciwrakietowej jak Iron Dome, są zdolne
przechwycić około 90% tych pocisków a pozostałe będą w stanie
celnie trafić w ważne cele. Próbując przeciwdziałać temu zagrożeniu,
Izraelskie Siły Powietrzne inwestowały w samoloty zdolne
przenosić w swoich lukach sterowane bomby, których głowice były
większe niż głowice wykorzystywane w dużo bardziej kosztownych
pociskach rakietowych. Wykorzystywano przy tym istniejącą infrastrukturę
baz sił powietrznych, z ich wykwalifikowanych personelem i systemem
szkoleń załóg. Siły powietrzne posiadają zdolność zniszczenia
tysięcy celów w ciągu jednego dnia. A wszystko to dzięki rozbudowanym
systemom wywiadowczym, które zbierają i analizują informacje
w czasie rzeczywistym. Kto do tej pory potrzebował rakietowego
ramienia sił lądowych? Wydawało się ono niepotrzebne, i co ważniejsze
zbyt kosztowne.
Ale sytuacja się zmieniła. Systemy broni
przeciwlotniczej zrobiły wielki postęp. Syryjska armia wykorzystuje
rosyjski system S-200, który powstał w 1967 roku. Ale
w 1978 r. na uzbrojenie rosyjskiej armii wszedł nowy system
S-300, a w 2007 r. najnowszy system S-400. I właśnie
baterie systemu S-400 znajdują się już na terytorium
Syrii, chroniąc rosyjskie bazy wojskowe. Izrael prowadząc swoje
działania operacyjne w Syrii, starannie unika wejścia w konflikt
z rosyjskimi siłami zbrojnymi, co powoduje, że swoboda prowadzenia
działań jest coraz mniejsza. Skuteczność sił powietrznych mierzy
się zdolnością przeprowadzania szeregu operacji lotniczych i
zdolnością wykonywania precyzyjnych ataków. Jest bardzo prawdopodobne,
że w najbliższym okresie czasu Izraelskie Siły Powietrzne
utracą część swoich zdolności. W takim wypadku, tanie bomby
podwieszane pod skrzydłami samolotów, staną się bezużyteczne.
Izrael musi posiadać możliwość przeprowadzenia wyprzedzającego
ataku w każdej chwili, bez oczekiwania na mobilizację sił rezerwowych
i przegrupowanie wojsk lądowych na pozycje wyjściowe do rozpoczęcia
ofensywy. Do tej pory ten czas wykorzystywano na zdobycie przez
siły powietrzne taktycznej przewagi na polu walki. Niedaleka
przyszłość może to wszystko zmienić.
Arsenał rakiet krótkiego zasięgu może być
krytyczny w pierwszych godzinach wojny. Oto możliwy scenariusz:
w wyniku przygranicznej zasadzki, dwóch izraelskich żołnierzy
zostaje uprowadzonych do Libanu. W ciągu kilkunastu minut od
ogłoszenia alarmu i podjęcia decyzji o ataku, precyzyjne rakiety
niszczą wszystkie mosty na rzekach Litani, Hasbani i Zahrani,
odcinając w ten sposób drogi ucieczki z południowego Libanu.
Umożliwi to siłom specjalnym rozpoczęcie działań mających na
celu odnalezienie i odbicie porwanych żołnierzy z rąk terrorystów.
W tym celu siły specjalne od dłuższego czasu się szkolą, dopracowując
metody współpracy z helikopterami szturmowymi.
Brygada Spadochronowa od dawna przygotowuje
się do prowadzenia samodzielnych operacji głęboko w terytorium
wroga. Dzięki zrzutom amunicji i zaopatrzenia, komandosi będą
mogli przebywać za liniami wroga nawet przez kilka tygodni,
a akcje sił powietrznych będą mogły być ograniczone. Zakłada
się, że najlepsze siły Hezbollahu znajdują się w południowym
Libanie, blisko granicy. W tym właśnie celu, granicę przekroczą
najlepsze izraelskie jednostki sił lądowych, wspierane przez
czołgi, transportery opancerzone, buldożery i artylerię. Ale
głębiej, w ukryciu i potajemnie będą działać właśnie siły specjalne.
Ich celem będzie namierzanie celów oraz ich likwidacja, czy
to poprzez indywidualną akcję lub ostrzał artyleryjski, bądź
nalot powietrzny. Każdy zdaje sobie przy tym sprawę, że następna
wojna będzie zupełnie inna od minionych. Siły Hezbollahu
określa się już mianem regularnej armii, a nie organizacji terrorystycznej
lub partyzanckiej. Hezbollah nabrał bojowego doświadczenia
podczas walk w wojnie domowej w Syrii. Rozbudował także swoje
siły, uzyskując wielkość najsilniejszej po Izraelu armii na
Bliskim Wschodzie. Hezbollah stosuje przy tym metody
niekonwencjonalnej walki, które potrafią zupełnie zmienić wszystkie
reguły walki na polu bitwy. Dlatego izraelscy żołnierze od dłuższego
czasu przechodzą zupełnie zmieniony system szkoleń, który uwzględnił
wnioski ostatnich działań w Libanie. Ich działania będą prowadzone
w niezwykle trudnym górskim terenie, a wsparcie ze strony sił
powietrznych może być utrudnione.
W południowym Libanie znajduje się 237 wiosek,
w których służby wywiadu wojskowego określiły tysiące celów
(stanowiska rakiet, punkty dowodzenia Hezbollahu, magazyny
broni i inne). Hezbollah jest w stanie wystrzelić w pierwszej
salwie ponad 1200 rakiet, z których niektóre dosięgną swoich
celów. W związku z tym odpowiedź musi być natychmiastowa i precyzyjna,
aby uniemożliwić przeciwnikowi oddanie drugiej salwy. Siły powietrzne
mogą napotkać na precyzyjne rakiety przeciwlotnicze, których
ogień w znacznym stopniu ograniczy swobodę ich działań, przynajmniej
do czasu zniszczenia tych baterii i odzyskania przewagi w powietrzu.
W tym czasie krytyczne znaczenie będzie miała broń rakietowa.
Już w minionym na roku na uzbrojenie izraelskiej armii zaczęto
wprowadzać zestawy artylerii rakietowej Accular-122.
Gdy osiągną pełną gotowość bojową, będą zdolne wystrzeliwać
co 10 minut około 300 pocisków rakietowych (kaliber 122-160
mm) na odległość 40 km. Czyli w zasięgu rażenia znajdą się wszystkie
cele położone na południe od rzeki Litani. Co 10 minut będzie
mogło być rażonych ogniem rakietowym 300 celów.
Jeśli Siły Obronne Izraela będą dysponować
pociskami rakietowymi klasy ziemia-ziemia o zasięgu 150 km,
to bateria znajdująca się daleko od granicy, będzie mogła skutecznie
trafić cele w Bejrucie lub Damaszku. Do Bejrutu doleci w ciągu
5 minut. Jedna bateria rakiet Lora (zasięg 300 km) potrafi
wystrzelić 40 pocisków na godzinę. Pomnóżmy to przez dziesięć
wyrzutni, a będziemy mieli ponad 400 pocisków spadających na
cele w rejonie Bejrutu co godzinę. Precyzja tych rakiet wynosi
mniej niż 10 metrów.
Do tej pory Siły Obronne Izraela znały
możliwości tego uzbrojenia, a nowe technologie były rozwijane
przez izraelskie koncerny z przeznaczeniem głownie na sprzedaż
dla zagranicznych armii. Nikt się nie śpieszył z wdrażaniem
tych technologii do uzbrojenia izraelskiej armii. Jednak teraz
sytuacja diametralnie się zmieniła.
- Opracowanie na podstawie Arutz Scheva
i YnetNews.